Burza po ostatnich gorzkich słowach Beaty Kempy nadal trwa. Przypomnijmy, kilka dni temu europosłanka Prawa i Sprawiedliwości publicznie zażartowała z partnera Roberta Biedronia – dra Krzysztofa Śmiszka.
Europosłanka Beata Kempa jest znana z ciętego języka. Ale niekiedy ten język w polityce wypadałoby nieco ukrócić. Szczególnie jeśli ma się zamiar kogoś obrazić lub celowo wykpić. Pani poseł Kempa, była minister ds. pomocy humanitarnej, człowiek z wielką empatią w sercu i miłością do bliźnich powiedziała w stronę Roberta Biedronia:
Czy pan też będzie rozliczał sędziów, panie Biedroń? Bo póki co, widzimy, jak pan i kandydatka na pierwszą damę radośnie oklaskujecie ataki na Polskę. Ręka w rękę z Rosjanami. I tutaj historia zatoczyła koło.
Po czym nie przeprosiła za swoje słowa, broń Boże. Jeszcze dolała oliwy do ognia, bo „kto u nich jest mamusią, a kto tatusiem”. Kempa szła w zaparte:
Ja powiedziałam o pierwszej damie. A tak nie jest? A nie ma pretendenta do pierwszej damy? No jest pretendentem. To jest oczywiste. Ja się gubię, ja nie wiem, kto jest w formie żeńskiej, kto w formie męskiej.
Do sprawy odniósł się wreszcie sam Krzysztof Śmiszek. Poseł Nowej Lewicy dał odpowiedź na skandaliczne słowa pani Kempie. Powiedział:
Wiedziałem, że wchodząc do polityki trzeba być przygotowanym na różne przytyki, czy komentarze przeciwników politycznych (…) Nie czuję się obrażony, bo pani Beata Kempa nie jest w stanie mnie obrazić swoimi poglądami, które nie są poglądami z 2020 r., a raczej z XIX w.