Debata prezydencka zorganizowana przez TVP miała być ważnym momentem w kampanii wyborczej i szansą na poznanie poglądów kandydatów. Zamiast tego widzowie otrzymali blisko cztery godziny politycznego zamieszania, pełnego emocji, wzajemnych oskarżeń i pustych frazesów. Jak pisze Michał Szułdrzyński, z tej debaty zapamiętamy przede wszystkim jej męczący format i brak konkretów.
Długo, nudno, chaotycznie
224 minuty – tyle trwała debata, co samo w sobie było wyzwaniem nawet dla najbardziej wytrwałych widzów. Przeciążony czas antenowy, natłok tematów i liczba uczestników sprawiły, że trudno było skupić się na meritum. Kandydaci przerywali sobie nawzajem, często schodzili z tematu, a wielu z nich wyraźnie walczyło o jak największą widoczność, nawet kosztem jakości debaty.
Zamiast merytorycznej wymiany poglądów, obserwowaliśmy festiwal haseł i oskarżeń, a niektórzy politycy zdawali się bardziej zainteresowani autopromocją niż prezentowaniem konkretnego programu. Jak zauważa Szułdrzyński, było to raczej polityczne widowisko niż poważna debata.
Symbol „piekielnych mąk”
Komentator określił ten spektakl mianem „piekielnych mąk”, co dobrze oddaje atmosferę wydarzenia – głośną, emocjonalną, ale ostatecznie pustą w treści. Debata przypominała bardziej polityczne show niż rozmowę o przyszłości Polski i Europy. To określenie stało się symbolem tej debaty – intensywnej, lecz męczącej i niewiele wnoszącej.
Debata w TVP pokazała, że obecna forma politycznych starć w mediach nie spełnia swojego podstawowego celu: nie pomaga wyborcom zrozumieć, jakie są różnice między kandydatami i co konkretnie proponują. Zamiast tego oglądamy walkę o uwagę, często w mało eleganckiej formie.
Zdaniem wielu komentatorów, w tym Michała Szułdrzyńskiego, czas na poważną rozmowę o tym, jak powinny wyglądać debaty w demokratycznym państwie. Jeśli mają mieć jakikolwiek sens, muszą być krótsze, bardziej uporządkowane i merytoryczne.