W poniedziałkowy wieczór Stadion Narodowy tętnił emocjami. Polska reprezentacja pokonała Maltę 2:0 w meczu towarzyskim, który – choć bez stawki turniejowej – był istotny z punktu widzenia przygotowań do nadchodzących spotkań eliminacyjnych. Wśród kibiców na trybunach nie zabrakło znanych twarzy, w tym Donalda Tuska.
Tusk i piłka – znajomość stara jak III RP
Donald Tusk nigdy nie krył swojej pasji do piłki nożnej. Niegdyś zawodnik amatorskiej drużyny, potem – jako premier – częsty gość na stadionach, znany z nienagannego stylu i przywiązania do Lechii Gdańsk. Dla jednych to kolejny przykład bliskości z „normalnymi ludźmi”, dla innych – strategiczne gesty komunikacyjne. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że piłka w jego wydaniu to coś więcej niż tylko polityczny rekwizyt. To rytuał, który dobrze zna i który – w czasach kryzysu autorytetów – wciąż działa na zbiorową wyobraźnię.
Mecz bez historii?
Sam mecz, rozgrywany w przewidywalnym rytmie, nie zaskoczył. Dwa gole, pewna wygrana, kilka zmian personalnych, testowanie wariantów taktycznych – wszystko zgodnie z planem. Malta, choć ambitna, nie stanowiła realnego zagrożenia. To było bardziej spotkanie robocze niż sportowe święto, a jednak trybuny – jak zawsze – zrobiły swoje.
Polityka w cieniu stadionowego światła
Obecność Donalda Tuska na stadionie może być odczytana jako gest komunikacyjny, próbujący skleić rozproszoną wspólnotę. W czasach, gdy polityka dzieli, a sport chwilowo jednoczy – ten symboliczny udział w meczu przypomina o potencjale neutralnych przestrzeni. Stadion, mimo że coraz bardziej skomercjalizowany, nadal potrafi pełnić funkcję agory – miejsca, gdzie przez chwilę można być po prostu kibicem, nie wyborcą.
Choć piłka nożna rzadko daje rozwiązania polityczne, to często dostarcza metafor. A mecz z Maltą, z Tuskiem na trybunach, był jedną z nich.
źródło zdjęcia: https://x.com/donaldtusk/status/1904281383335292998/photo/1
Justyna Walewska