Mordował zawsze strzałem w tył głowy. Krzysztof Gawlik sterroryzował niegdyś pół Polski

Wydawał się zwyczajnym mężczyzną. Miał żonę, dzieci i własną firmę, która jednak w realiach transformacji ustrojowej i przełomu wieków nie była zbyt dochodowa. Dramatyczne przeżycia z dzieciństwa prawdopodobnie odcisnęły na nim takie piętno, że zaczął mordować niewinnych ludzi. Gdyby nie przypadek, Krzysztof Gawlik być może zabijałby dłużej. 

Krzysztof Gawlik pochodził ze Świerczyna na Dolnym Śląsku. Jego ojciec pracował na kopalni i był nałogowym alkoholikiem. Wielokrotnie znęcał się nad Krzysztofem i jego matką. Chłopak dostał od ojca bardzo mocno w kości. Nikt jednak nie sądził, że aż tak odbije się to na jego życiu. Sam także poszedł do pracy w wałbrzyskiej kopalni Julia, którą zamknięto w 1994 roku. Krzysztof musiał szukać sobie nowego miejsca na ziemi. To ówczesne problemy sprawiły, że wkroczył na drogę zła…

 

Gawlik ożenił się i doczekał dzieci. Około 2001 roku znudziło mu się jednak normalne życie. Postanowił dać upust tłumionym od dzieciństwa żądzom, których nauczył się od ojca, który uwielbiał patrzeć jak jego syn i żona cierpią katowani. Krzysztof kupił pistolet maszynowy Skorpion i ruszył na poszukiwanie pierwszych ofiar.

 

ZOBACZ TEŻ: Sfotografował noworodka tuż po wyjęciu z brzucha matki. Internet oszalał na punkcie tego zdjęcia!

 

6 lutego 2001 roku Krzysztof Gawlik znalazł pierwszą ofiarę. Była to 18-letnia prostytutka Sylwia L., z która umówił się na spotkanie w jej mieszkaniu. Był dobrze przygotowany. Miał tłumik, broń schował, a samego siebie ucharakteryzował zakładając sztuczne wąsy, okulary i symulując utykanie.

 

Prostytutka wpuściła go dopiero za drugim razem i to był jej błąd. Gawlik w łazience zamocował tłumik, a po wyjściu strzelił dziewczynie w głowę i klatkę piersiową. Patrzył jak umierała, a gdy to się dokonało zabrał jej pieniądze i uciekł.

 

Trzy dni później Gawlik udał się do Wrocławia i tam upatrzył sobie kolejną prostytutkę. Ukrainka Lesia H. zginęła razem z przyjacielem Tomaszem S. Gawlik zastrzelił oboje, ale wcześniej poranił mężczyznę nożem, a kobietę dusił.

 

10 marca wrócił do Wrocławia. Umówił się z małżeństwem K., które chciało sprzedać samochód. Zastrzelił ich oboje w biały dzień. Nad nimi także się znęcał, a na koniec ukradł ich karty kredytowe.

 

Próbował też umówić się z jeszcze jednym małżeństwem w sprawie wynajmu mieszkania, ale zrezygnował ze spotkania. To uratowało tym ludziom życie. A Gawlik? On wpadł dzięki zupełnemu przypadkowi.

 

Pod koniec marca 2001 roku Gawlik spowodował pod wpływem alkoholu wypadek samochodowy i usiłował uciec z miejsca zdarzenia. Policjanci, którzy go zatrzymali odnaleźli w bagażniku jego auta pistolet maszynowy Skorpion. Badania wykazały, że to z niego zostały zastrzelone wszystkie wymienione wyżej ofiary. Morderca został skazany na dożywocie bez możliwości starania się o przedterminowe zwolnienie. Obecnie morderca ma 55 lat i wciąż przebywa za kratami. W 2004 roku usiłował uciec z zakładu karnego w Wołowie.

 

Jak powiedział sam Krzysztof Gawlik, uwielbiał patrzeć na śmierć ludzi i to właśnie popychało go do kolejnych zbrodni:

„Lubię patrzeć na ludzkie cierpienie, jak ludzie umierają, zdaje sobie sprawę, że to nie całkiem normalne, ale nic na to nie poradzę. Po prostu upajał mnie widok śmierci, zwłaszcza moment ludzkiego konania

Komentarze