Rzadki widok – jak informuje Pudelek – piłkarze reprezentacji Polski z uśmiechami od ucha do ucha, zadowoleni, rozluźnieni, pogodni. Wyluzowane miny, markowe dresy, selfie na pamiątkę. Po wygranym meczu z Litwą drużyna wygląda tak, jakby właśnie zdobyła puchar świata. Ale czy rzeczywiście jest się z czego cieszyć?
Wygrana 1:0
Mecz z Litwą zakończony zwycięstwem to bez wątpienia lepszy scenariusz niż kolejna kompromitacja. Po ostatnich miesiącach pełnych nieudanych występów, zawirowań kadrowych i trenerskich rotacji, każde zwycięstwo smakuje jak tlen – nawet jeśli przeciwnik nie należy do światowej czołówki.
Stąd może ten entuzjazm – nie tyle radość z pokonania konkretnego rywala, ile z faktu, że wreszcie „coś się udało”. Kibice są zmęczeni wiecznym czekaniem na formę, a sami piłkarze chyba jeszcze bardziej – presją, narzekaniem, falą krytyki w mediach. Na tym tle wygrana 1:0 urasta do rangi małego triumfu psychologicznego.
Ale czy to wystarczy? Czy radość z jednego dobrego występu nie jest przedwczesna, zwłaszcza gdy większe wyzwania dopiero przed nami? Można odnieść wrażenie, że kadra narodowa zbyt często celebruje przystanki, zapominając, że do celu jeszcze daleko. Że łatwo popaść w samozadowolenie, gdy wystarczy pokonać słabszego rywala, by poczuć się jak bohaterem.
Nie chodzi o to, by odbierać sportowcom radość – każdy moment oddechu jest im potrzebny. Ale może warto, by uśmiechy po meczach sparingowych były raczej ciszej opowiedzianą nadzieją niż pełnym samozachwytu spektaklem. Przed nami turnieje, które nie wybaczają chwilowych wzlotów. I wtedy liczyć się będzie nie to, jak wyglądamy na zdjęciach z hotelowego lobby, ale jak walczymy na boisku – z zespołami, które nie będą już tylko tłem do odzyskiwania pewności siebie.
źródło zdjęcia: https://twitter.com/Pxxdwskiii/status/1903205227253072248/photo/1
Justyna Walewska