Rzuciła się na Andrzeja DUDĘ! Ochroniarze nie zareagowali…

Andrzej Duda właśnie zaczyna swoją walkę o drugą kadencję. Wielkimi krokami nadciąga bowiem początek kampanii prezydenckiej. Ostatnio jednak miała miejsce bardzo niebezpieczna, przynajmniej w naszym odczuciu, sytuacja z głową państwa w roli głównej. 

Andrzej Duda przybył w ubiegłym tygodniu do Środy Śląskiej, gdzie odebrał tytuł honorowego obywatela miasta. Przy tej okazji mógł się spotkać z mieszkańcami, którzy bardzo entuzjastycznie reagowali na przyjazd prezydenta do swojej miejscowości.

 

ZOBACZ TEŻ: Mąż ofiary dopadł gwałciciela. Scyzorykiem obciął mu…

 

Mieszkańcom Środy Śląskiej bardzo dziękuję za życzliwe przyjęcie, także w poczet Obywateli Miasta, świetne spotkanie i wiele interesujących rozmów. Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam! Do zobaczenia!

– napisał Duda na Twitterze, załączając kilka zdjęć ze spotkania.

 

Na jednym ze zdjęć widać kobietę, która rzuciła się prezydentowi na szyję i ucałowała go w policzek. Wiemy, że pan prezydent, w przeciwieństwie do poprzednika, nie ma problemów z rozmowami i spotkaniami ze zwykłymi ludźmi, ale zastanawiamy się, czy takie zachowania przystają. Nie chodzi nawet o autorytet głowy państwa, a o kwestie bezpieczeństwa. 

 

Mamy nadzieję, że nad prezydentem czuwali funkcjonariusze SOP niewidoczni w kadrach, jednak czy byliby w stanie zareagować, gdyby osoba rzucająca się prezydentowi na szyję chciała go przy tej okazji np. dźgnąć nożem?

 

Kilka lat temu tego rodzaju wtopę zaliczyli funkcjonariusze BOR ochraniający Bronisława Komorowskiego na Ukrainie. Mężczyzna, który podszedł do niego, bezpardonowo rozbił mu jajko na marynarce. A gdyby w ręce miał nóż?

 

Kilkanaście dni temu, poseł Robert Winnicki z Konfederacji zwracał uwagę na antenie telewizji wrealu24 na bardzo luźne podejście służb i najważniejszych osób w państwie do kwestii bezpieczeństwa. W czasie uroczystości żałobnych po śmierci Marszałka Seniora Kornela Morawieckiego, wszystkie ważne osoby w państwie szły wymieszane ze zwykłymi ludźmi w kondukcie. Poseł Winnicki zauważył, że jedna, niekoniecznie duża bomba, wystarczyłaby do zabicia prezydenta, premiera, marszałków sejmu i senatu, większości ministrów, części wiceministrów i co najmniej kilkunastu posłów i senatorów!

 

Czy 10 kwietnia 2010 roku naprawdę niczego nas nie nauczył? Wygląda na to, że niestety nie.

Komentarze