Kilka dni temu media informowały o sprawie Waldemara Żurka, rzecznika Krajowej Rady Sądownictwa i sędzia Sądu Okręgowego w Krakowie.
Żurek zażądał zwrotu alimentów, zapłaconych wcześniej córkom.
Cała sprawa wyglądała następująco: w 2009 r. sąd wyznaczył po 500 zł alimentów na każdą z dwóch córek. Następnie 2013 r. była żona wnioskowała o podniesienie alimentów i w 2015 r. sąd ustalił znacznie wyższe kwoty. Młodsza córka miała otrzymywać 1400 zł, a starsza 1900 zł.
Rzecznik Żurek złożył odwołanie, do którego sąd się przychylił i orzekł ponownie po 500 zł. na córki.
W czasie, gdy proces się toczył, Waldemar Żurek płacił podwyższone kwoty. Z tego względu, po wyroku sądu, zażądał zwrotu nadpłaconych alimentów. W imieniu młodszej córki ex-żona oddała mu niemal 6000 tys. zł., a do starszej, która jest już pełnoletnia wezwanie do zwrotu wysłał bezpośrednio.
Oczywiście zdziwienie może budzić taka „ojcowska” postawa, dlatego teraz Żurek tłumaczy się, że była to tylko strategia procesowa. Nas jednak zastanawia podejście sądów do kwestii alimentów.
Po pierwsze, w Polsce wysokość alimentów jest zwykle ustalana w oparciu o dochody ojca – bo zwykle dzieci pozostają przy matce – a nie o realne potrzeby i wydatki, jakie są ponoszone na dzieci.
Po drugie, wysokość alimentów płaconych przez ojca często określana jest w ten sposób, jakby miała być to pełna kwota, jaka jest potrzebna na utrzymanie dziecka. A przecież rodzice powinni w podobnym stopniu łożyć na utrzymanie dzieci.
W przypadku rzecznika Żurka, jeśli on na córki płacił 3300 zł., to ile płaciła jego żona? Gdyby na córki przeznaczała taką samą kwotę, jak on, to utrzymanie młodszej córki „kosztowałoby” 2800 zł, a starszej 3800. Szok! Za takie pieniądze niektórzy ludzie utrzymują całą rodzinę!
fot. pap