Zmiany w Ministerstwie Spraw Zagranicznych idą mizernie. Jak informuje „Gazeta Polska”, po pół roku rządów PiS w polskiej służbie zagranicznej zatrudnionych jest nadal ponad 60 absolwentów moskiewskiej uczelni, którzy byli kolegami ze studiów autorów polityki Putina-Ławrowa.
Jak informuje „Gazeta Polska”, w czasach komunizmu do Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych trafiały głównie dzieci dygnitarzy partyjnych i wojskowych. — Dyplomaci po MGIMO to grupa Polaków wielko-Rusów, którzy studiując w Rosji, zachłysnęli się potęgą tego państwa – mówił w 2012 roku wywiadzie dla „Gazety Polskiej” Witold Waszczykowski, aktualny minister spraw zagranicznych z PiS. — Wykształcenie w Związku Sowieckim tak zmieniło mentalność niektórych dyplomatów, że uważają oni, iż najważniejsze jest ułożenie dobrych stosunków z Rosją. W rezultacie ludzie ci nie mają żadnej sympatii dla tzw. polityki jagiellońskiej, czyli wspierania ambicji integracyjnych takich krajów jak Ukraina, Gruzja czy Mołdawia. Zakładają, że są to kraje albo sztuczne, albo niewarte niezależnego funkcjonowania – dodał wtedy.
Politolog dr. Jerzy Targalski, wykładowca Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, uzasadnia konieczność zmian w polskiej dyplomacji.
— W służbach państwowych szczególnie wrażliwych na infiltrację musi obowiązywać zasada „security risk”. Eliminujemy z nich osoby, których obecność może narażać nasz kraj na niebezpieczeństwo. Tak jest z absolwentami MGIMO. I nie powinniśmy czekać, aż to zagrożenie się spełni, lecz odsunąć ich z dyplomacji natychmiast – powiedział politolog w „Gazecie Polskiej”.
Niestety nie tylko w dyplomacji III RP nie daje sobie rady z komunistyczną spuźcizną. Wydaje się, że polską rację stanu w polskich służbach może przywrócić tylko upływający czas.
Natalia W.