Uciekał z PLECAKIEM PEŁNYM LUDZKIEGO MIĘSA. Jak naprawdę wyglądały ucieczki sowieckich więźniów?

Tysiące ucieczek z Gułagu, dziesiątki książek i filmów na temat życia sowieckich więźniów, ale prawda jest taka, że realiach tamtych czasów wiemy niewiele.

 

Sowieckie obozy nie wymagały przemyślanych systemów zabezpieczeń, drutów kolczastych i strażników. Samo położenie sprawiało, że ucieczka z lodowatego piekła była drogą przez mękę. Tysiące kilometrów pieszo, głodówka i długie lata, a drogi wciąż tak jakby nie ubywało. Stachanowskie normy posiłkowe, ciężka praca i sowieckie zimno nie dodawały energii do ucieczki w długą drogę.

 

Piekło obozu jest znane chociażby dzięki wspaniałej lekturze Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, który wspomina towarzysza, który podjął próbę ucieczki. Kilkutygodniowe przygotowanie doprowadziły go do ucieczki, ale wolność nie dała mu radości, a jedynie głód i wycieńczenie. Uciekinier sam oddał się w ręce władz. „Nie dla nas wolność – stwierdził, opowiadając o ucieczce. – My jesteśmy przykuci do obozu na całe życie, chociaż nie mamy łańcuchów”.

 

Konstantin Starachowicz pisał o pociągu więziennym, który został zbombardowany przez Niemców, a więźniowie nie mięli, gdzie uciec, tylko spokojnie czekali na powrót eskorty. „Słyszałem wiele takich historii, ot, choćby księgowego z Karłagu (obozu w Karagandzie): posłano go z bilansem 40 km, dając jednego konwojenta. Wracać musiał na podwodzie, wiózł nie tylko pijanego w sztok konwojenta, lecz również jego karabin, a pilnował go jak oka w głowie, żeby głupi strażnik nie poszedł pod sąd za zgubienie broni”.

 
W ten sposób zrodził się mit, że z łagrów nie ma ucieczki, ale okazuje się, że to nieprawda, a dowody na to znajdujemy w jednym z historycznych artykułów Newsweek’a. Zdaniem autorów w 1933 roku zbiegło ponad 45 000 więźniów, 28 000 zostało ujętych. W 1949 roku liczba uciekinierów wynosiła ponad 10 tysięcy, złapano zaledwie niecałe trzy tysiące.
 
Pytanie, zatem jak wyglądała ucieczka? „Nikt z miejscowych nam nie pomagał ani nas nie ukrywał – jak to było w innych krajach, gdzie ratowano uciekinierów z niemieckich obozów koncentracyjnych. Zbyt długo wszyscy żyli w atmosferze strachu i wzajemnej podejrzliwości, (…) wszyscy, od ludzi prostych do najwyższych dygnitarzy, czuli paniczny lęk przed szpiegami, nie można było liczyć na udaną ucieczkę” – wspomina Aleksander Morozow. 
 

Byli również więźniowie, którzy zawiązywali sojusz i uciekali razem. Najczęściej uciekali więźniowie określani mianem Urki – zdeklarowani kryminaliści. O ucieczce trzech dwóch urków z kucharzem, z Workuty opowiadał jeden z nich – jedyny ocalały, którego złapano z plecakiem pełnym ludzkiego mięsa. Mężczyzna zaplanował ucieczkę ze swoim przyjacielem i tłustym kucharzem, który miał stanowić dla nich żywą spiżarnię. Dwóch urków zabiło i zjadło swojego kompana, gdy zostało ich dwóch sprawa była jasna.

 

,,Obydwaj zdawali sobie sprawę, że ten, który uśnie pierwszy, zostanie zabity przez drugiego. Udawali więc przed sobą świeżych i wypoczętych, a noce trawili na rozmowach, ani na chwilę nie spuszczając się z oka. Stara przyjaźń nie pozwalała im ani zaatakować się otwarcie, ani wyznać, o co się podejrzewają.”

 

Komentarze