Zagraniczne „inwestycje”, o których przez lata mówiono jako o ratunku na problemy gospodarcze polski, to nie tylko często gorsze warunki pracy lub zwolnienia. Zagraniczni inwestorzy na podstawie tzw. BIT–ów (Billateral Investment Treaty), umów o wzajemnym popieraniu inwestycji z innymi państwami, pozywają Polskę już na kwotę 9 mld zł, czyli więcej niż PKB Grenlandii.
Na podstawie umowy, którą Polska podpisała z danym krajem, np. z Holandią czy Cyprem, inwestor zagraniczny pochodzący z danego kraju może dojść do wniosku, że doznał szkód i pozwać Polskę przed międzynarodowy arbitraż.
– Polska chce się wycofać z BITów wewnątrzunijnych – mówi dr Magdalena Słok–Wódkowska z Instytutu Prawa Międzynarodowego UW. – To jest szczególna sytuacja, ponieważ tu się robi podwójna regulacja. Mamy swobodę przepływu kapitału i usług oraz umowy BIT, które wprowadzają inne sposoby rozstrzygania sporów. Komisja Europejska naciska by państwa członkowskie wypowiadały BITy między sobą, ponieważ to jest dodatkowa regulacja, nie zawsze spójna z regulacjami unijnymi.
Niekorzystne dla Polski umowy pochodzą z początku tzw. transformacji ustrojowej. Zawierały one klauzule równego traktowania, słusznego i sprawiedliwego traktowania i niewywłaszczania bez odszkodowania. Według Ministerstwa Skarbu większość spraw Polska do tej pory wygrywała. Często trzeba było ponosić jednak wielomilionowe koszty procesów. Na podstawie BIT-ów zagraniczne banki chcą pozwać np. Polskę za ustawę o frankowiczach.
Najwięcej pozywają Polskę firmy z tzw. rajów podatkowych, często fikcyjnie zarejestrowane. O największą sumę 4,3 mld zł pozywa nasz kraj inwestor z Cypru, Rozprawy i dane powodów często zostają utajnione.
Polska ma podpisane BIT-y oprócz krajów UE również z 38 krajami z poza Wspólnoty.
Źródło: innpoland.pl
DZ