Monika Richardson ujawniła szokującą sytuację, jaka miała miejsce na Okęciu. Trudno uwierzyć, że coś takiego dzieje się w obliczu wojny za wschodnią granicą.
Dziennikarka niedawno była na nartach za granicą. Po powrocie do Polski doszło do sytuacji, która wykazała zupełny brak zabezpieczeń na Okęciu.

Niestety podróż w obie strony była koszmarem. Tak naprawdę, problemem nie była tania linia lotnicza, którą lecieliśmy, a to, jak zarządzane jest lotnisko Chopina
– pisze Monika Richardson.
Dalej opowiadała o złych warunkach przewożenia pasażerów oraz o zaginionych nartach. Sprzęt narciarski zginął aż 20 osobom, a próby jego odzyskania wyglądały następująco:
Zadzwoniłam z lotniska ze wskazanego telefonu, ktoś miał przyniesie mi moje narty ze strefy wylotów. Nikt nie odebrał. Czekałam 20 min, co chwilę dzwoniąc. W końcu ktoś odłożył słuchawkę.
Co zrobiła Richardson?
Weszłam więc całkowicie nielegalnie do strefy odbioru bagażu. Nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Odebrałam narty. Spytałam pięciu kobiet siedzących w biurze zagubionego bagażu, czy ich zdaniem wszystko odbyło się tak, jak powinno. Wzruszyły ramionami: – Robimy, co możemy – powiedziała jedna z nich. I to zdanie idealnie podsumowuje metodę funkcjonowania lotniska Chopina w Warszawie. Pozostaje nadzieja, że w okresie świątecznym, nikt nie zechce wejść do strefy odlotów tego lotniska w zgoła innym, niż ja, celu. No ale dlaczego miałby chcieć? W końcu wojna jest aż za granicą…
Wygląda więc na to, że kwestie obsługi klienta oraz bezpieczeństwa na Okęciu pozostawiają wiele do życzenia.
Na „pocieszenie” można dodać, że w odpowiedzi na post dziennikarki, internauci pisali, że i na innych lotniskach – w kraju czy za granicą, zdarzają się podobne sytuacje.
Wyświetl ten post na Instagramie