2 kwietnia 2005 roku o godzinie 21:37 świat na chwilę zamilkł. Informacja o śmierci Jana Pawła II obiegła glob z prędkością, z jaką rozchodzą się wieści o kataklizmach. Tyle że tym razem „epicentrum” stanowił nie żywioł, lecz jeden człowiek – starzec z Watykanu, który przez ponad ćwierć wieku był jednym z najważniejszych symboli XX wieku. Jego odejście stało się momentem osobliwego zjednoczenia, w którym zatarły się granice wyznania, poglądów, języków. Papież nie żył, ale nie przestał być obecny.
Tłumy na placu św. Piotra
To był spektakl ciszy, modlitwy i płaczu. Przez kolejne dni plac św. Piotra nie pustoszał nawet na moment. Dziesiątki tysięcy ludzi – pielgrzymi, turyści, mieszkańcy Rzymu – przyszli po prostu być. Zapalić świeczkę, westchnąć, posiedzieć. Niektórzy płakali, inni szeptali modlitwy, jeszcze inni po prostu patrzyli w okno papieskiego apartamentu. Byli i tacy, którzy przynieśli zdjęcia, transparenty, dzieci. Słowa były zbędne – obecność miała znaczenie.
Milczenie i dzwony
W wielu miastach na świecie zawyły syreny lub zabrzmiały kościelne dzwony. W Londynie flagi na rządowych budynkach opuszczono do połowy masztu. W Stanach Zjednoczonych prezydent George W. Bush ogłosił dni żałoby narodowej, a w Izraelu rząd zwołał specjalne posiedzenie poświęcone pamięci papieża. W krajach muzułmańskich wielu przywódców – choć nie związanych z chrześcijaństwem – wydało oświadczenia pełne uznania. Bo Jan Paweł II, niezależnie od wyznania, był postrzegany jako rzecznik pokoju.
Kolejki, które nie miały końca
Gdy ciało papieża wystawiono w Bazylice św. Piotra, Watykan przeżył oblężenie na skalę nieznaną w historii. Kolejki, by pożegnać zmarłego, ciągnęły się godzinami. Szacuje się, że przez cztery dni ponad cztery miliony ludzi przybyło do Rzymu. Władze włoskie mówiły o „logistycznym armagedonie”, ale ten armagedon miał w sobie coś łagodnego. Była to pielgrzymka bez organizatora – zbiorowy, chaotyczny hołd oddany nie tyle instytucji, co człowiekowi.
Medialna apoteoza
Media przez kilka dni mówiły niemal wyłącznie o papieżu. Stacje informacyjne relacjonowały niemal każdą minutę – od ogłoszenia śmierci po uroczystości pogrzebowe. Wydania specjalne gazet, dokumenty, komentarze ekspertów i wspomnienia – zapełniły ramówki i pierwsze strony. Watykan stał się chwilowym centrum świata. Rzadko zdarza się, by umierający człowiek wygenerował aż taką globalną empatię.
Politycy i duchowni – wspólny głos
Prezydenci, premierzy, monarchowie – niemal wszyscy zgodnie wypowiadali się o Janie Pawle II jako o człowieku wielkim, przewodniku moralnym, orędowniku pokoju. W jednym szeregu znaleźli się przywódcy państw demokratycznych i autorytarnych. Mówiło się wtedy, że papieżowi udało się dokonać niemożliwego – przebić się przez mury ideologii i stworzyć przestrzeń uniwersalnego porozumienia.
Niewierzący i obojętni
Zaskakujące było to, jak wiele osób spoza Kościoła – agnostyków, ateistów, ludzi na co dzień niezaangażowanych religijnie – odczuwało potrzebę żałoby. Nawet ci, którzy krytykowali Kościół, przyznawali, że Jan Paweł II był postacią nie do zignorowania. Dla niektórych był to ostatni papież, który mówił do świata, a nie tylko do wiernych.
Globalna lekcja
Śmierć papieża nie była tylko końcem epoki. Stała się także momentem zbiorowej introspekcji. Zatrzymania się na chwilę. Nawet w świecie, który nieustannie przyspiesza, tamte dni były inne. Jakby ktoś nacisnął przycisk pauzy. I może właśnie w tym tkwił paradoks – że dopiero w chwili śmierci papież przemówił do wszystkich najmocniej.
źródło zdjęcia: https://x.com/lukaszlipinskid/status/1907282089591918641/photo/1
Justyna Walewska
