To zadziwiające, że maszyna przez tak długi czas wciąż wysyła sygnały pozwalające ją zlokalizować. Choć znajduje się bardzo głęboko na dnie oceanu, Stany Zjednoczone zamierzają przeprowadzić śmiałą akcję wydobycia wraku.
Statek ratowniczy patrolujący wody Oceanu Spokojnego natrafił na sygnały charakterystyczne dla aparatury ratowniczej znajdującej się na pokładzie samolotów. Okazało się wkrótce, że sygnał należy do samolotu C-2A Greyhound, Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych.
Ta maszyna zaginęła w listopadzie 2017 roku z 11 osobami na pokładzie. Dzięki determinacji pilota, porucznika Stevena Combsa udało się ją awaryjnie posadzić na powierzchni oceanu. Pozwoliło to uratować 8 osób. Pilot, wraz z dwoma innymi żołnierzami zginęli.
Mimo to, aż do teraz dokładna lokalizacja wraku pozostawała nieznana. Okazuje się, że opadł on na głębokość aż 5600 metrów.
Samolot leciał na lotniskowiec USS Ronald Regan. Z niewyjaśnionych dotąd przyczyn pilot musiał awaryjnie lądować. Wydobycie wraku być może pozwoliłoby na wyjaśnienie tajemnicy tej katastrofy.
W ciągu kilku tygodni na miejsce dotrze specjalistyczny okręt wyposażony w zdalnie sterowane pojazdy podwodne. Jeśli uda się zamocować liny wokół wraku, to zostanie on podniesiony, a ciała pilotów razem z nim.
„To będzie wyjątkowa operacja. Jeszcze nigdy nie próbowaliśmy tego robić w tak wielkiej głębi” – tłumaczą przedstawiciele US Navy. Trzymamy kciuki, żeby operacja się udała!