Likwidacja gimnazjów nie uleczy polskiej oświaty. Trzeba natomiast inwestować w nauczycieli.
Niedawno miałem przyjemność gościć w Gimnazjum Numer Kolejny Imienia Słynnego Człowieka w Mieście Średniej Wielkości. Piszę o przyjemności, bo lubię tam gościć. Ilekroć patrzę na tamtejszych nauczycieli, odnoszę wrażenie, że cokolwiek robią, zawsze zadają sobie pytanie o sens swojej pracy. O to, jakie efekty przynieść powinna, a jakie przyniesie. Oraz o to, czy świat na pewno byłby gorszym miejscem, gdyby jej nie wykonali. Wbrew pozorom, to nie są powszechnie zadawane pytania w Polsce. Skutek jest taki, że Gimnazjum Numer Kolejny szczyci się zasłużoną opinią jednego z najlepszych w mieście, przyciągając chętnych uczniów spoza miasta i powiatu. Ciężko pracują na tę renomę od wielu lat, zarywając noce i poświęcając czas wolny, identyfikują się ze swoją szkołą i zarażają swoim entuzjazmem podopiecznych.
Wielu zwolenników prywatyzacji oświaty stwierdzi, że takie rzeczy to tylko w szkołach prywatnych. Bo jak coś jest państwowe, to nikomu nie zależy, taka jest reguła i już. Czy się stoi, czy się leży… A tu – proszę! Szkoła publiczna funkcjonująca niczym najlepiej zarządzana firma. I wtedy stało się. Państwo Politycy przemówili: „Gimnazjum powinno zostać zlikwidowane, tak jak wszystkie gimnazja”. Nikogo nie interesuje, że na marne pójdą lata czyjejś pracy i mozolne budowanie pozycji szkoły. Politycy od tego są politykami, by wiedzieć lepiej. A skoro wiedzą lepiej, to zmieniają po swojemu. Dlaczego? Bo panie w sklepie mówiły, że „te gimnazja, panie, to siedlisko rozpusty, normalnie! Dzieci klną, palą papierosy i tylko w tych internetach siedzą, panie! I to wszystko wina tych gimnazjów!”. A skoro panie mają zagłosować na partię X, to polityk Y już wie, że gimnazja likwidować trzeba.
Wiele lat temu w innym mieście miejscowi narkomani zwykli zbierać się w okolicy fontanny w centrum. Któryś radny wpadł wówczas na genialny pomysł: zlikwidowanie fontanny pozwoli uporać się z problemem narkomanii w mieście. Głębię tego pomysłu można porównać do naiwnej wiary, że likwidacja gimnazjów uleczy polską oświatę oraz rozwiąże problemy wychowawcze. Nie, nie rozwiąże. Jakość polskiej oświaty poprawić można tylko w jeden, jakże oczywisty, sposób: inwestując w ludzi, którzy ją tworzą. Innymi słowy: w nauczycieli. Tych samych belfrów, o których rzekomym „lenistwie” rozpisują się media przynajmniej trzykrotnie w ciągu roku, na początku września, w połowie października i pod koniec czerwca. Jedynymi ludźmi zdolnymi budować wysokiej jakości oświatę są nauczyciele usatysfakcjonowani z warunków swojej pracy, godziwie opłacani, zrelaksowani, nieobłożeni absurdalnymi obowiązkami, zatem mający czas na rozwój własny. A, i jeszcze jedno: czujący, że funkcjonują w stabilnych okolicznościach, pewni, że za chwilę „widzimisię” Pana Polityka nie zniweczy długich lat ich ciężkiej pracy.
Nawet gdyby dziś dokonano prawdziwej „dobrej zmiany” w polskiej oświacie, i tak minie wiele lat, zanim potencjalni znakomici nauczyciele, predysponowani do tego, by kształcić kolejne lepsze i mądrzejsze pokolenia obywateli, uwierzą, że warto poświęcić swój talent i życie czemuś, co może zależeć od „widzimisię” Pana Polityka. Proszę, Panowie Politycy, zróbcie cokolwiek, by pozwolić im w to uwierzyć. A jeśli nie potraficie, to przynajmniej nie psujcie.