Do ogromnej tragedii doszło w Leżachowie na Podkarpaciu. Dwuletnia Anielka płonęła przed własnym domem. Na pomoc rzucili się jej sąsiedzi.
To co wydarzyło się w starym domu w Leżachowie na Podkarpaciu mrozi krew w żyłach. Dwuletnia Anielka płonęła jak pochodnia. Na ratunek dziecku rzucili się sąsiedzi. Wszyscy zadają sobie pytanie, jak mogło dojść do takiego nieszczęścia. Ojciec dziewczynki Pan Artur zmarł w pożaru po tym jak wyniósł dziecko z płonącego budynku. Dziewczynka walczy o życie w szpitalu.
– Spokojni, młodzi ludzie. Poznali się w Holandii. On pracował w budowlance, narzeczona zajmowała się córeczką. Byli tacy szczęśliwi, nie mogli doczekać się narodzin drugiego dziecka – mówią w rozmowie z Fakt wstrząśnięci mieszkańcy wsi.
ZOBACZ TAKŻE: Emerytura WYŻSZA o 15%! ZUS zdradził co należy zrobić. Wystarczy, że…
Rodzina mieszkała w Leżachowie od roku. W ubiegły czwartek, Pan Artur zawiózł swoją partnerkę do szpitala po tym jak pojawiły się pierwsze skurcze zwiastujące poród. Potem wrócił z Anielką do domu aby dokończyć remont pokoju dla wyczekiwanego maleństwa. W pewnym momencie w domu wybuchł pożar.
Nie wiadomo co było przyczyną pożaru. Na to pytanie odpowiedź będą musieli znaleźć śledczy. Prawdopodobnie podczas rozpalania pieca przez 30-latka zapaliły się materiały budowlane. Ubranko Anielki także zajęło się ogniem. Przerażony Pan Artur wyniósł dwulatkę z budynku, a sam wrócił do środka.
– Możliwe, że chciał nabrać w łazience wody, ale osunął się na wannę. Reanimacja nic nie dała. Pewnie zabił go toksyczny dym – przypuszczają sąsiedzi.
Ludzie natychmiast rzucili się na ratunek dziecku. Jeden z sąsiadów zabrał Anielkę do swojego domu. Polewał ją wodą, by złagodzić ból. Dziewczynkę przetransportowano do szpitala. Ma poparzone 70 proc. powierzchni ciała.
źródło: fakt
fot. pixabay