Paralotniarz, który wystartował do lotu w okolicach Zawiercia napędził niezłego stracha świadkom, którzy widzieli ich wyczyn. Z ich perspektywy wyglądało na to, że jakiś czas po starcie runął bezwładnie w pobliski las. Zaalarmowane służby rozpoczęły poszukiwania w trudnym terenie.
Do akcji wkroczyli strażacy, policjanci, ratownicy GOPR. Na miejscu pojawił się także śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, rozważano też sprowadzenie śmigłowca policyjnego z kamerami termowizyjnymi. Nie wiadomo było gdzie dokładnie runął paralotniarz.
Teren, w którym strażacy rozpoczęli poszukiwania był bardzo trudny – gęsty las uniemożliwiał zastosowanie ciężkiego sprzętu. A dodatkowo przez kilka godzin poszukiwacze niczego nie znaleźli…
Po północy w nocy z wtorku na środę na jeden z komisariatów przyszedł… poszukiwany paralotniarz! Powiedział, że wykonywał ewolucję, która z daleka mogła wyglądać jak spadanie, po czym bezpiecznie wylądował i wrócił do domu. Zgłosił się na policję, gdy usłyszał w mediach o poszukiwaniach i skojarzył, że być może chodzi o niego.
Poszukiwania zostały odwołane około 2. w nocy w środę. Zaangażowane w nie było 19 jednostek straży pożarnej, w tym druhowie z OSP Ogrodzieniec, którzy przeczesywali las na quadach, ale też ratownicy Jurajskiej Grupy GOPR i wielu strażaków zawodowych oraz policjantów. Jak należy to wszystko ocenić?
Wydaje się, że to dobrze, że świadkowie wezwali służby mając podejrzenie, że doszło do wypadku. Co by było, gdyby paralotniarz faktycznie się rozbił i przez wiele godzin nikt nie przyszedłby mu z pomocą? Pomyłki są niestety wpisane w tego typu sytuacje, najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
o2.pl/ foto: pixabay