Środa jest dniem narodowej żałoby w Rosji. W telewizji nie ma reklam i programów rozrywkowych, flagi opuszczono do połowy masztów, odwołano imprezy masowe. W tym samym czasie bilans ofiar wzrósł do 76, a głos zabrali bliscy tych, którzy zginęli w płomieniach centrum handlowego w Kemerowie. Ich historie są wstrząsające.
Aleksander Lillewali stracił w pożarze dwie córeczki. Gdy dym zaczął dostawać się do zamkniętej od zewnątrz sali kinowej, zadzwoniły do ojca błagając o ratunek:
„Biegłem po schodach, ktoś wepchnął mi do ręki mokrą szmatę i przykryłem nią nos. Kiedy już byłem na trzecim piętrze wybiłem okno, a potem się przewróciłem. Pełzałem, ale czułem, że brakuje mi sił. Zatrułem się dymem. Córeczka ciągle dzwoniła. Krzyczałem do niej, by próbowała wyjść na zewnątrz. Nic nie mogłem zrobić. Przede mną wszystko było w ogniu”
Tego typu historii jest więcej bo dzieci uwięzione na salach szukały ratunku u rodziców. Igor Wostrikow stracił w pożarze piątkę najbliższych osób – trójkę dzieci, żonę i siostrę. Do samego końca rozmawiał z żoną:
„Igorku, jesteśmy zamknięci w sali kinowej, nie możemy już oddychać, umieramy.. Kocham cię” – to były jej ostatnie słowa. Jak mówi Wostrikow, drzwi sali kinowej były zamknięte, nikt nie miał klucza. Wewnątrz znajdowała się cała klasa dzieci, które z okazji ferii przyjechały do kina. Gdy słyszy się takie historie, coraz trudniej wierzyć w oficjalną liczbę ofiar pożaru.
Służby już prowadzą dochodzenie w sprawie pożaru, poszukując jego przyczyn. Czy jednak dochodzenie będzie przeprowadzone w odpowiedni sposób?
fakt.pl/ foto: twitter