Kierowcy dostaną mocno po kieszeni! Od 1 stycznia wchodzi w życie podatkowa bomba, czyli limity amortyzacji dla samochodów spalinowych spadają do 100 tys. zł. To oznacza, że właściciele 94 proc. aut w Polsce będą płacić wyższe podatki. Rząd dobija spalinówki, żeby na siłę wepchnąć nas w drogie elektryki.
Nowe przepisy uderzą przede wszystkim w przedsiębiorców. Kto kupi auto spalinowe za 200 czy 300 tys. zł, odliczy w kosztach jedynie 100 tys. zł. Resztę pokryje z własnej kieszeni, a fiskus zgarnie większy podatek. Dotyczy to ogromnej większości samochodów na rynku.
Bierzesz elektryka, albo płacisz krocie!
Eksperci nie mają wątpliwości: limit emisji CO₂ został ustawiony na poziomie, którego spalinówki nie są w stanie spełnić.
To jest poziom emisji całkowicie nieosiągalny zarówno dla samochodów spalinowych, jak i większości hybryd. To jakieś kuriozum
– wyjaśnia w rozmowie z naszym portalem Roman Jarzębski, doradca podatkowy.
Nowe przepisy są bezlitosne. Spalinówki – 100 tys. zł. Hybrydy – praktycznie tyle samo. Elektryki i auta na wodór? Aż 225 tys. zł. Rząd mówi o ekologii, ale w praktyce oznacza to przymus: albo drogi elektryk, albo wyższe podatki.
To wszystko idzie zdecydowanie zbyt daleko. Nie można wprowadzać przepisów, które ograniczają możliwość zaliczania wydatków na samochody do kosztów uzyskania przychodów
– ostrzega Jarzębski.
Jeszcze do niedawna przedsiębiorcy wierzyli, że restrykcyjny przepis nie wejdzie w życie. Ministerstwo Finansów rozwiało te nadzieje. Oficjalny komunikat był jednoznaczny: żadnej nowelizacji nie będzie, zmiany wchodzą w życie od 1 stycznia.
To uderzenie w kierowców!
Branża motoryzacyjna też bije na alarm. Według danych „Dziennika.pl”, aż 94,2 proc. aut zarejestrowanych w Polsce w pierwszym półroczu 2025 r. wpada w nowe restrykcje. Efekt? Uderzenie w kierowców, którzy i tak płacą za wszystko coraz więcej: od paliwa, przez ubezpieczenia, po podatki.
Rząd mówi o walce o klimat, ale kierowcy czują się ograbieni. Zamiast wsparcia dla nowych technologii dostają kolejny podatek, który ma zmusić ich do rezygnacji ze spalinówek. Tyle że w Polsce wciąż brakuje ładowarek, a ceny elektryków są kosmiczne. Rezultat może być tylko jeden: zamiast „zielonej rewolucji” będzie finansowa katastrofa dla firm i zwykłych ludzi.
Wiktoria Sikorska
