Kiedy z łaski Wojskowych Służb Informacyjnych, których, jak wiadomo, „nie ma”, zewnętrzne znamiona władzy w naszym nieszczęśliwym kraju zostały powierzone Platformie Obywatelskiej i wypróbowanemu na wszelkie okoliczności i potrzeby Polskiemu Stronnictwu Ludowemu, a na fasadzie rządu postawiono Donalda Tuska, pewnego razu byłem świadkiem demonstracji policjantów przed Kancelarią Premiera.
Z całej Polski najechało się mnóstwo policjantów w mundurach i po cywilnemu. Stali zwartym tłumem na Alejach Ujazdowskich i krzyczeli: „Zło-dzie-je! Zło-dzie-je!” Sytuacja była dziwnie osobliwa, bo na całym świecie, gdy policjant widzi złodzieja, to natychmiast rusza za nim w pogoń, łapie go i oddaje w ręce sprawiedliwości. Tymczasem tutaj żaden nawet nie drgnął; wszyscy stali jak zamurowani i tylko krzyczeli. Najwidoczniej skądś musieli wiedzieć, że tych złodziei nie wolno im łapać, zatem tylko krzykiem sygnalizowali ich obecność.
Cierpliwie i metodycznie realizowany w naszym nieszczęśliwym kraju scenariusz II wojny o inwestyturę doprowadził do eskalacji konfliktu. Oto 7 maja, kiedy w Warszawie Fundacja Roberta Schumana zaplanowała paradę Szumańskiego Komsomołu pod hasłem „Tu jest Europa!”, swoją demonstrację „w obronie demokracji” zwołał również KOD, proklamując przy okazji koalicję, w której wzięło udział nawet Stronnictwo Demokratyczne – partia istniejąca już tylko dlatego, że jeszcze z czasów pierwszej komuny pozostał jej majątek, którym ktoś musi zarządzać. W tej sytuacji i Jarosław Kaczyński musiał zrozumieć, że to nie są już jakieś przekomarzania, tylko – że soldateska za pomocą swojej agentury zamierza wysadzić go w powietrze naprawdę.
Tedy na odpowiedź nie trzeba było długo czekać i 11 maja w Sejmie przedstawiony został tak zwany „audyt”. Polegało to na tym, że najpierw pani premier Beata Szydło, a potem poszczególni ministrowie przedstawiali rejestr łajdactw poprzedniego rządu. Okazało się, że w ciągu 8 lat Platforma Obywatelska do spółki z PSL-em wydoiła z Rzeczypospolitej około 340 miliardów złotych, a charakterystyczne było to, że „zło-dzie-je” musieli być tak pewni protekcji swoich bezpieczniackich watah, iż nawet nie starali się swoich łajdactw kamuflować jakimiś już nawet nie patetycznymi, ale chociaż mającymi jakiś pozór racjonalności pretekstami. Na przykład na koszt Rzeczypospolitej Umiłowani Przywódcy zamawiali horoskopy również dla swoich psów, co pokazuje, że granica między gatunkiem ludzkim, a tak zwanymi „istotami czującymi” coraz bardziej się zaciera. Skoro „zwierzęta są jak ludzie”, to a contrario – ludzie są jak zwierzęta. Nic zatem dziwnego, że jak tylko taki jeden z drugim ludź dorwał się do żerowiska, to nie było takiej siły, która mogłaby go powstrzymać przez roznoszeniem naszej umiłowanej Ojczyzny na ryjach. Najwyraźniej pospiech jest wskazany nie tylko przy biegunce i łapaniu pcheł, ale i przy rozkradaniu Rzeczypospolitej – bo któż może wiedzieć, jak długo utrzyma się dostęp do koryta?
Charakterystyczne było przy tym to, że chociaż z sejmowej mównicy padały ciężkie oskarżenia, to zarówno pani premier, jak i ministrowie unikali konkretów. Na przykład minister Macierewicz, którego jakiś niewinny młodzieniec z Nowoczesnej ironicznie zagadnął o tablice Mendelejewa – czy to było serio, czy dla jaj – odparł w replice, że resort obrony rzeczywiście zakupił 30 tysięcy tablic Mendelejewa i radził niewinnemu, by zainteresował się, od kogo te tablice zostały kupione – ale sam żadnych nazwisk nie ujawnił. Dało to posłowi Wilkowi okazję do przypomnienia odkrytej przeze mnie niepisanej zasady konstytuującej organizację przestępczą o charakterze zbrojnym, zwaną potocznie III Rzeczpospolitą, która brzmi: MY NIE RUSZAMY WASZYCH – WY NIE RUSZACIE NASZYCH. Poseł Wilk tedy domagał się szczegółów, bo wtedy – jak deklarował – również klub Kukiz 15 poprze wnioski o postawienie winnych przed Trybunałem Stanu – bo w przeciwny razie cała para pójdzie w gwizdek i sytuacja będzie przypominała opisaną na wstępie demonstrację policjantów.
W tej sytuacji „audyt” można potraktować jako pierwsze poważne ostrzeżenie ze strony prezesa Kaczyńskiego, iż w przypadku dalszego eskalowania II wojny o inwestyturę, kopniaki będą wymierzane nie tylko do kostek, ale i wyżej, znacznie wyżej. Wiązałoby się to z ujawnianiem prawdziwych tajemnic, w następstwie czego udział w piastowaniu zewnętrznych znamion władzy mógłby utracić wszelką atrakcyjność. Na takie właśnie niebezpieczeństwo wskazywałoby aresztowanie przez CBA jeszcze tego samego dnia byłej zastępczyni prezesa Agencji Rozwoju Przemysłu w osobie pani Patrycji Zielińskiej, która wcześniej ukończyła Politechnikę Warszawską ze specjalnością „Zarządzania przez Jakość”. Na pierwszy rzut oka taka specjalizacja bardzo przypomina Wyższą Szkołę Gotowania Na Gazie, ale nie o to nawet chodzi, tylko o to, że w tej całej Agencji nadzorowała takie oto komórki organizacyjne: Departament Wsparcia Gospodarki, Departament Wsparcia Działalności Badawczo-Rozwojowej, Departament Wsparcia Innowacyjności, Departament Koordynacji Wdrażania Programów, Biuro Informatyki oraz Biuro Zarządzania Jakością. Osobiście najbardziej podoba mi się Departament Wsparcia Gospodarki, bo dotychczas wydawało mi się, że to właśnie z gospodarki powinny płynąć dochody, a okazuje się, że jest odwrotnie, że to właśnie ona, ta gospodarka, wymaga „wspierania”. Człowiek uczy się całe życie, ale dzięki temu lepiej rozumie, dlaczego panią Patrycję, podobnie jak cztery pozostałe osoby, CBA podejrzewa o „korupcję” i „pranie pieniędzy”. Czyż trzeba tłumaczyć, że im bardziej wyprane będą pieniądze, tym wyższa będzie ich jakość? Ale nie o to chodzi, tylko o to, czy pani Patrycja jest zwiastunem nadchodzących „dni ostatnich”, czy tylko pierwszym poważnym ostrzeżeniem?
Pewności żadnej nie ma, toteż Umiłowani przywódcy, zarówno z Platformy Obywatelskiej, jak i PSL jak ognia unikali odnoszenia się do meritum oskarżeń, skupiając się na tym, że rząd nie dostarczył im żadnych dokumentów potwierdzających te „insynuacje”, zaś pani Lubnauer z Nowoczesnej w ogóle zbagatelizowała sprawę wskazując, że cały ten „audyt” służy jedynie „przykryciu” przez PiS sukcesu opozycji w postaci demonstracji 7 maja. Jak się okazuje, wszyscy ćwierkają z tego samego klucza, a to budzi podejrzenia, że ten sam stroiciel nastroił im kamertony. Któż to może być? Ano, któż by inny, jeśli nie Wojskowe Służby Informacyjne, których wprawdzie „nie ma”, ale – jak w książce „Mały Książę” przenikliwie zauważył Antoni de Saint-Exupery – „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”, więc nic dziwnego, że ta oficjalna nieobecność jest tylko wyższą formą obecności. Już tam im żadne „Trybunały Stanu” nie grożą, bo czyż można wymyślić lepszy kamuflaż, jak nieistnienie?
Dodatkową poszlaką, która by na to właśnie wskazywała, były rewelacje ujawnione przez ministra Mariusza Kamińskiego, zajmującego się bezpieczniakami. Okazało się, że ci wszyscy abewiacy, agenci wywiadu, cebewiaki i inne bezpieczniackie watahy zajmowały się albo kręceniem lodów, albo podsrywaniem konkurencji, albo nękaniem dziennikarzy albo ściąganiem haraczy, albo i wszystkim naraz, bo niby dlaczego mieliby sobie żałować? W podobnie opłakanym stanie miała znajdować się nasza niezwyciężona armia, w co chętnie wierzę, bo najważniejszą zdobyczą w tym środowisku jest niezbywalne prawo człowieka do wcześniejszej emerytury, więc któż w tej sytuacji miałby ochotę na stawianie czoła jakimś wrogom. Czyż nie dlatego właśnie największymi orędownikami pokoju są wojskowi? Ale nie ma rzeczy doskonałych, więc i tu objawił się brak koordynacji, bo na dwa dni przed ogłoszeniem „audytu” rząd przyjął projekt ustawy antyterrorystycznej, w której koordynację działań wszystkich bezpieczniackich watah powierzył właśnie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Uważam, że to mniej więcej tak samo, jakby lisowi powierzyć nadzorowanie kurnika. Jedyna nadzieja w tym, że również terroryści wiedzą, iż „Polska nierządem stoi”, że III RP to nie jest państwo serio, tylko „ch…, d… i kamieni kupa” – jak to w podsłuchanej rozmowie ujawnił Bartłomiej Sienkiewicz – bo w przeciwnym razie niech Bóg ma nas w swojej opiece!
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).