Poza wielkimi aglomeracjami, są w Polsce małe miasteczka, które potrafiły stworzyć atrakcje turystyczne. Ba! Są nawet gospodarstwa agroturystyczne, które w swojej niewielkiej skali potrafią przyciągnąć gości i… zabawić ich. Bo mają kozy czy konie, bo organizują ogniska, czy przejażdżki bryczką albo warsztaty kulinarne.
Kto chce, potrafi zarabiać!
Są jednak i takie miejscowości, jak ta, do której wybrała się zorganizowana grupa na plener literacki. Goście z życzliwym nastawieniem przyjechali do tego niewielkiego miasteczka i tu…
Niedziela.
Literaci wybrali się na rynek. Każdy turysta podświadomie „chce” wydać pieniądze. Chce coś zjeść, czy kupić coś fajnego dla siebie, czy rodziny, która została w domu.
W tę niedzielę była piękna pogoda, ale rynek… wymarły. Pusto – poza kilkoma panami bezczynnie przesiadującymi na ławkach. Nie ma żadnej kawiarni czy cukierni.
Otwarte są jedynie jakieś „kurczaki”, gdzie klienci owiani zapachem smażeniny mogą skosztować też loda. Jest także „ogródek” przed szarym hotelem, gdzie kilku panów smętnie pije piwo.
Poza tym. Cisza, pusto, zamknięte.
Pałac.
Goście jadą zwiedzać pobliski pałac – znany w całej Polsce z hodowli bizonów czy labiryntu w kukurydzy.
Po zwiedzaniu, dwie panie udały się do kawiarni w pałacowym pawilonie. Najwyraźniej serwowane są tam także śniadania dla gości hotelowych i jedyna na sali kelnerka była bardzo, ale to bardzo zajęta była sprzątaniem po posiłku. Gorliwie krąży z filiżankami i płatkami – wiadomo, są one ważniejsze niż czekający klienci!
Po tym, jak kelnerka ze cztery razy minęła gości, w końcu zniecierpliwiona zapytała ich, czy coś podać? Panie chciały już tylko kawę, na co kelnerka stwierdziła, że przyniesie kartę.
Przyniosła menu i… znikła w kuchni. Po kolejnych długich minutach oczekiwania, nasze panie opuściły kawiarnię.
W końcu kawy mogą napić się w ośrodku, gdzie śpią…
Zakup cukierków.
Nie udało się zwiedzanie, więc na osłodę życia jedna z pań chciała kupić sobie cukierki. W sklepiku na rynku zobaczyła ulubione „michałki”. W gablocie były wymieszane dwa rodzaje – w białej i gorzkiej czekoladzie.
I tu miał miejsce dialog prezentujący „wysoki” poziom obsługi klienta:
– Poproszę dziesięć deko michałków, ale tylko tych w ciemnej czekoladzie – powiedziała pani, a sprzedawca podszedł do gabloty, by nałożyć cukierków. Po chwili pyta:
– To ile ma być?
– Dziesięć deko. – powtórzyła klientka.
– Acha – przyjął do wiadomości sprzedawca, ale jeszcze raz pyta – Miały być jasne czy ciemne?
– Ciemne. – przypomniała już lekko zniecierpliwiona pani.
Sprzedawca nałożył torebkę cukierków i zbliżył się do wagi i pyta:
– To miało być dziesięć deko, czy dziesięć sztuk?
W tym momencie skończyła się cierpliwość klientki i zapytała:
– Pan sobie żartuje czy co? Od razu mówiłam, że dziesięć deko ciemnych, a pan sobie chyba jakieś jaja robi!
– Nic sobie nie robię! – huknął sprzedawca – Tylko, że ja to mówię dobitnie i wyraźnie, a pani coś tam mamrocze pod nosem…
I dalej posypała się „uprzejma” wypowiedź w tym tonie. Kobieta stwierdziła, że w takim razie dziękuje i wyszła.
Spędzając czas w tym miasteczku nasuwa się oczywista odpowiedź, dlaczego mało tu turystów i dlaczego – mimo oczywistych walorów turystycznych – turystów tu nie będzie. Oni zwyczajnie nie mają się gdzie podziać, nie mają gdzie i jak spędzić czasu. Brak atrakcji turystycznych (lub nienależyte ich wykorzystanie), brak miejsc do wydawania pieniędzy i fatalna obsługa.
Trochę szkoda, że niektórzy w tak bezmyślny sposób tracą swój potencjał, a mieszkańcy „uciekają” do innych, większych lub lepiej zorganizowanych miejscowości. Niestety, nie będą bogaci, jeśli nie zmienią swojego podejścia.
*opisywane lokalizacje to Staszów i Kurozwęki w woj. świętokrzyskim.
(ms), na zdjęciu – opuszczone kino w Staszowie