Jeszcze niedawno balkon był raczej miejscem na suszarkę z praniem niż małą uprawę jarmużu. Tymczasem dziś, w miastach i na obrzeżach, rośnie cichy, ale wytrwały front zielonych rewolucjonistów. Młodzi Polacy coraz częściej porzucają plastikowe doniczki z supermarketu na rzecz skrzynek z własną pietruszką, fasolą i bazylią. Uprawa ziemi, przez dekady kojarzona z działkowcami w kapeluszach, wraca jako manifest stylu życia, alternatywa dla szybkiej konsumpcji i – niekiedy – forma terapii.
Miejskie grządki zamiast galerii handlowych
Nie chodzi już tylko o oszczędność czy smak pomidora „jak od babci”. Dla wielu młodych ludzi ogródek – czy to na parapecie, dachu kamienicy, czy w skrzyni przy bloku – jest formą odzyskiwania sprawczości. Po latach życia w świecie „na kliknięcie”, uprawa roślin okazuje się być czymś skrajnie innym: rytualnym, wymagającym cierpliwości, kontaktu z sezonowością i zrozumienia dla kaprysów pogody.
Ruch ogrodników-amatorów wzrasta nie tylko w metropoliach. W mniejszych miastach i na wsi także obserwuje się powrót do idei samowystarczalności. Ogród nie jest już symbolem zapóźnienia, ale nowej formy ekologicznej tożsamości.
Instagram pełen rukoli
Media społecznościowe nie pozostały obojętne. Zdjęcia kiełków na parapecie, zbliżenia na grządki z botwinką, filmiki z przesadzania selera – to codzienność ogrodniczego internetu. Choć brzmi to jak paradoks, uprawianie warzyw jest dziś „trendy”. Można mieć lakier na paznokciach i ziemię pod nimi jednocześnie. Ogródek staje się nie tylko źródłem plonów, ale też wizerunku: świadomego, zakorzenionego, nieco slow i nieco hipsterskiego.
Uprawianie zamiast kupowania
Za popularnością miejskiego ogrodnictwa stoją też konkretne niepokoje. Kryzysy klimatyczne, wojny, inflacja i niepewność łańcuchów dostaw sprawiają, że jedzenie przestaje być oczywistością. Własna uprawa – nawet skromna – staje się sposobem na odzyskanie kontroli. Cukinia z donicy to nie tylko smak, to gest sprzeciwu wobec anonimowej produkcji żywności, która często idzie w parze z marnotrawstwem i degradacją środowiska.
W tym kontekście powrót do ziemi jest także powrotem do zaufania wobec własnych rąk. Nie trzeba mieć hektarów. Wystarczy parapet, balkon, kawałek trawnika. A przede wszystkim – chęć.
Od pomidora do wspólnoty
Ogródek to także przestrzeń relacji. W miastach rosną inicjatywy wspólnotowych ogrodów – miejsc, gdzie nie tylko uprawia się warzywa, ale też wymienia przepisami, kompostem i życzliwością. Wspólne kopanie ziemi może być pretekstem do rozmowy, a wspólne plony – do redefinicji tego, co znaczy „sąsiedztwo”.
Młodzi ogrodnicy przestają traktować przestrzeń miejską jako coś obcego. Ogród, choćby najmniejszy, pozwala poczuć zakorzenienie – dosłowne i symboliczne. W czasach przyspieszenia i dezorientacji, to całkiem sporo.
źródło zdjęcia: https://pixabay.com/pl/photos/kalosze-begonie-doniczki-schody-3526830/
Justyna Walewska
