Choć nie każdy o tym wie, rajskie pacyficzne wysepki – oddalone od wielkich miast, państw i gospodarczych ośrodków – wielokrotnie były wykorzystywane jako jądrowe poligony przez USA i inne państwa zachodu. Takie krajobrazy nie kojarzą nam się źle, tymczasem poziom skażenia radioaktywnego na niektórych atolach przebija Czarnobyl i Fukushimę razem wzięte!
Naukowcy z Columbia University przebadali glebę na Wyspach Marshalla, w czterech miejscach, które były wykorzystywane do przeprowadzania prób jądrowych. Wyniki były zaskakujące, bowiem okazało się, że próbki często mają znacznie wyższy poziom skażenia radioaktywnymi izotopami niż próbki gleby pochodzące z miejsc takich jak Czarnobyl i Fukushima – czyli dwóch najbardziej znanych katastrof jądrowych w dziejach świata.
ZOBACZ TEŻ: Dolny Śląsk: koszmar na wakacjach. 6-latek zginął w makabrycznych okolicznościach. Przygniotła go…
Pod lupę wzięto glebę z atoli Bikini, Enewetak, Rongelap i Utirik. W latach 1945-58 przeprowadzono tam łącznie ponad 60 prób jądrowych, głównie na atolach Bikini i Enewetak. Rongelap i Utirik ucierpiały w wyniku skażenia dużym wybuchem termojądrowym o kryptonimie Castle Bravo z 1954 roku.
W większości z tych miejsc ludzie nie mieszkają do dzisiaj, a uczeni chcieli sprawdzić, czy ich ponowne zasiedlenie będzie możliwe w najbliższych latach. Wydaje się, że raczej nie, bowiem stężenie np. plutonu jest od 15 do nawet 1000 razy wyższe niż w Czarnobylu czy Fukushimie. Oczywiście większa ilość plutonu wynika też z odmiennego składu substancji radioaktywnych w rdzeniach bomb jądrowych, a w reaktorach atomowych, niemniej jednak poziom zanieczyszczenia innymi pierwiastkami promieniotwórczymi, np. cezem, również jest bardzo wysokie:
Północne wyspy, na których przeprowadzono większość testów broni, wykazały znacznie wyższy poziom radioaktywności. Wynik na Bikini był znacznie powyżej większości międzynarodowych norm bezpieczeństwa żywności
– powiedział dr David Krofcheck z Uniwersytetu w Auckland.
o2.pl/ foto: wikipedia