Nie tak dawno temu, za kilkoma górami i paroma zbiornikami wodnymi, na wyspie zwanej „szmaragdową”, pewien polski polityk o tak zwanych poglądach „narodowych” zapragnął spotkać się ze swoimi wyborcami. Wywołało to gwałtowne protesty miejscowych środowisk lewicowych. Rozległo się zatem gromkie: „Nie pozwolimy nacjonaliście głosić swoich chorych poglądów w naszym kraju”. Organizatorzy, rzecz jasna, odcięli się od zarzucanych im świństw. Padły słowa w stylu: „Jak można zarzucać mi skłonności nazistowskie i faszystowskie, skoro jestem Polakiem, a mojego dziadka zabili hitlerowcy?”.
Uważam, że agresywny, ksenofobiczny nacjonalizm to jedno z bardziej obrzydliwych kuriozów, jakie narodziły się kiedykolwiek w mózgach homo sapiens. Nienawidzenie kogoś, kogo nie znam, tylko dlatego, że urodził się w innym miejscu, to poziom absurdu dla mojego mózgu nieosiągalny – i mam nadzieję, że takim pozostanie. Dlatego z przerażeniem obserwuję manifestacje tak zwanych „środowisk patriotycznych”. O wiele bardziej przeraziły mnie jednak słowa organizatora wspomnianego wyżej spotkania.
„Nie mogę być faszystą, bo jestem Polakiem, a moi przodkowie byli ofiarami hitlerowców” – to kuriozalne zdanie oznacza przyzwolenie na każdą możliwość podłość. Motto SS-mannów „Meine Ehre heisst Treue” budzi nad Wisłą lęk zrozumiały w kontekście polskiej historii dwudziestowiecznej. To samo hasło przetłumaczone na język polski oficjalnie pojawia się na transparentach polskich narodowców, nie budząc większych emocji. Bo przecież nie można być jednocześnie Polakiem, wnukiem hitlerowskiej ofiary i zarazem nazistą?
Oczywiście że można. I takie poglądy zyskują w Polsce coraz większą popularność. Pora spytać, po czyjej stronie leży wina. Po stronie nieodpowiedzialnych polityków podgrzewających emocje? Bzdura, oni są tylko odpowiedzią na określone poglądy swoich wyborców. A gdzie kształtowane są te poglądy? Stawiam tezę, że głównie w polskich szkołach. W tych samych szkołach, które faszerują dzieciątka „edukacją patriotyczną” vel „martyrologiczną”. Czynią to rzekomo po to, by „nigdy więcej…”. Efektem jednak są absolwenci domagający się „zagazowywania uchodźców”, „palenia gejów”, „topienia feministek” oraz masowej eksterminacji wszelkich „wrogów narodu polskiego”. Bo tak naprawdę, efektem faszerowania martyrologią, zamiast kształtowania jednostek odpowiedzialnych za swoje czyny, jest produkcja stworów nazwanych kiedyś trafnie „patriotycznymi zombie”.
„Niemiecki hitleryzm był zły” – mówi polska szkoła, ale jakimś cudem do uczniów dochodzi przekaz: „Niemcy są źli, oni nas krzywdzili, więc musimy ich nienawidzieć. I Żydów. A najlepiej to każdego innego też. A skoro my byliśmy krzywdzeni, jesteśmy i będziemy, to przecież nie możemy być sprawcami. Zatem jak można nam cokolwiek zarzucać?”. W ten sposób społeczeństwo polskie zmierza ku katastrofie. Polska szkoła musi jak najszybciej zawrócić kolejne pokolenia z tej drogi. Niestety, zamiast tego zanosi się na intensyfikację edukacji martyrologicznej. A to oznacza wrzucenie drugiego biegu na drodze w kierunku przepaści.