To co dla nas jest próbką siły komunistycznego reżimu, dla jego obywateli okazuje się katastrofalne w skutkach.
Światowe media obiegają informacje udzielone przez północnokoreańskich zbiegów, którzy w ostatnim czasie zdołali przedostać się przez granice tego odizolowanego państwa i zacząć nowe życie. Większość z nich pochodzi z powiatu Kilju, miejsca gdzie przeprowadzono w ostatnich latach 6 podziemnych prób jądrowych.
Uciekinierzy opowiadają o skutkach tych prób. Ich zdaniem w wyniku próbnych detonacji bomb atomowych w całym powiecie wyschła woda w studniach. Jedynym miejscem gdzie można ją zdobyć są podziemne źródła na górze Mantap. Ale to właśnie pod nią przeprowadzane są testy, toteż woda spływająca po zboczach góry jest silnie napromieniowana.
Brak wody doprowadził do zagłady szaty roślinnej. Zdaniem świadków, którzy uciekli do Korei Południowej cały powiat Kilju to teraz „pustkowie”, na którym wymarło do 80% drzew.
W szpitalach rodzi się coraz więcej zdeformowanych dzieci, które nie mogą liczyć na fachową pomoc medyczną. Tak samo jak reszta mieszkańców, którym odmawia się leczenia w specjalistycznych szpitalach w stolicy kraju, Pjongjangu. A chorób wywołanych skażeniem radioaktywnym według świadków cały czas przybywa.
Wraz z ludźmi i roślinami ginie też zwierzyna. W wysychających rzekach i stawach masowo giną ryby. Każdy, kto usiłuje przekazać dalej informacje o dramatycznej sytuacji w powiecie jest aresztowany i zsyłany do obozu. To samo dzieje się z ludźmi, którzy chcieli wywozić stamtąd i badać próbki gleby
Jak zwykle informacje tego typu dochodzące z Korei Północnej są bardzo trudne do zweryfikowania. Ale to już kolejna wiadomość z serii tych o problemach reżimu z próbami jądrowymi. Słyszeliśmy już o rzekomej awarii w podziemnym kompleksie służącym do testów atomowych, czemu więc te same testy nie miałyby się odbić negatywnie na okolicznej ludności? O zbytnią dbałość o obywateli Kim Dzong Una raczej nikt nie podejrzewa.
wprost.pl