Scott Marr został przewieziony do szpitala w Omaha w Nebrasce. Lekarze zdiagnozowali u niego wylew krwi do mózgu, a po dwóch dniach doszli do wniosku, że jego mózg umarł. Po odłączeniu go od maszyn podtrzymujących życie wszyscy przeżyli szok.
Bliscy Scotta zgodzili się na odłączenie aparatury i zaczęli przygotowywać pogrzeb ukochanego męża i ojca. Tymczasem po dwóch dniach Marr otworzył oczy i zaczął reagować na bodźce! Po kilku kolejnych dniach wrócił niemalże do pełnej sprawności, choć jeszcze przez kilka tygodni pozostawał w szpitalu.
Scott Marr opowiedział także o tym, co widział po „drugiej stronie”:
To był jeden wielki, Boży cud. Nie umarłem. Wróciłem i mam nadzieję, że mogę dać nadzieję ludziom, którzy przechodzą przez coś podobnego. Po odłączeniu od aparatury widziałem swojego zmarłego ojca idącego ulicą. Spytał: „Co tu robisz?”, a ja odpowiedziałem, że szukam pracy. Wtedy on powiedział: „Tu nie ma żadnej pracy, lepiej wracaj do domu”
– przekazał dziennikarzom.
Pozostało pytanie – co tak naprawdę stało się mężczyźnie? Lekarze doszli do wniosku, że nie był to wylew, a odwracalna tylna encefalopatia – bardzo rzadka przypadłość, którą może spowodować np. wysokie ciśnienie krwi.
Nie jestem specjalnie religijną osobą. Nie chodzę co niedziela do kościoła. Ale wierzę w Boga. Wierzę całym sercem. Mam teraz dowód na to, że wszystko, co słyszałem, jest prawdą. On rzeczywiście mnie kocha i się o mnie troszczy
– mówi teraz Scott. I wcale nas to nie dziwi, po takich przejściach!