Kilka dni temu internet obiegło zdjęcie umieszczone na drzwiach hotelu nad Bałtykiem – komunikat głosił: „Dzieci niewskazane”, natomiast „psy i osoby LGBT mile widziane”. Ten nietypowy zakaz szybko stał się viralem i rozpalił gorącą dyskusję w mediach oraz w social mediach.
„Zgierz może przyjechać”. Łódź odpowiada z humorem
W Łodzi, mieście ironii i memów z własnym logo, reakcja na ogłoszenie była natychmiastowa. W mediach społecznościowych zaczęło krążyć hasło: „Zgierz może przyjechać!”, będące lekkim prztyczkiem w nos hotelowej polityki, ale i… kolejną odsłoną starej łódzkiej tradycji żartowania ze Zgierza. Bo choć oba miasta sąsiadują ze sobą od dekad, wielu łodzian wciąż z przekąsem komentuje, że Zgierz to trochę „inna liga” – albo po prostu „stan umysłu”.
Z tego lokalnego napięcia powstała memiczna riposta: skoro nad Bałtykiem nie chcą dzieci, to może Zgierz – dziecię Łodzi i obiekt jej czułego sarkazmu – znajdzie tam dla siebie miejsce. Szydercze? Trochę. Ale też pokazujące, jak Łódź potrafi obrócić sytuację w żart – i z siebie, i ze swojego sąsiada.
Co mówi nam ta sytuacja?
Viral z nadmorskiego hotelu odsłania coś więcej niż tylko kontrowersje wokół rodzin z dziećmi. Pokazuje napięcie między chęcią selektywnego spokoju a społeczną potrzebą równego traktowania. Hotel, choć teoretycznie „inkluzji szukał”, zbudował przekaz, który wielu odebrało jako wykluczający.
I tu wkracza Łódź – miasto, które lubi pokpiwać, ale nie wykluczać. Miasto, które w kontekście gościnności zaskakuje swoją otwartością i umiejętnością reagowania z przymrużeniem oka.
Zgierz jako bohater nieoczekiwany
Paradoksalnie, to Zgierz – przez lata wystawiany na żarty – staje się teraz symbolicznym patronem akceptacji. Bo skoro gdzieś nie chcą dzieci, a tu nawet Zgierz może przyjechać, to znaczy, że drzwi naprawdę są szeroko otwarte. To przewrotna pochwała miasta, które nie prosiło się o uwagę, ale ją otrzymało. W bonusie – z sympatią.
Justyna Walewska
