Najpierw eksplozja w Osinach na Lubelszczyźnie, a teraz dwa kolejne incydenty w zaledwie jeden weekend: w Majdanie-Sielcu i w Polatyczach pod Terespolem. Wszystko przy granicy z Białorusią i wszystko w krótkim czasie. To nie są jedynie przypadkowe skutki wojny w Ukrainie, ale celowe sprawdzanie granic polskiej obrony.
Rosyjski dron bojowy w Osinach
19 sierpnia w nocy mieszkańców Osin na Lubelszczyźnie obudził potężny huk. Na polu kukurydzy spadł obiekt latający, który eksplodował. Siła wybuchu była tak duża, że w pobliskich domach powybijane zostały szyby.
Wojskowi oraz Ministerstwo Obrony twierdziło we wstępnej fazie wyjaśniania, że nie był to dron rosyjski, a tym bardziej uzbrojony. Śledczy szybko ustalili, że było całkiem inaczej. Swoja opinię na temat obiektu szybko zmienił również wicepremier i minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz.
Zakończono oględziny miejsca wybuchu drona pod Osinami na Lubelszczyźnie. Zabezpieczone dowody będą teraz badane przez biegłych. Prokuratura przypuszcza, że maszyna nadleciała od strony Białorusi
– poinformowali przedstawiciele służb.
Wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz w końcu przyznał to, czemu wcześniej zaprzeczali wojskowi i on sam we wpisach w mediach społecznościowych.
Obiekt to rosyjski dron, a samo zdarzenie jest prowokacją Rosji, do której doszło w szczególnym momencie, kiedy trwają dyskusje o pokoju w Ukrainie
– powiedział wicepremier dziennikarzom.
Prokuratura podkreśla, że najpewniej był to wojskowy dron uszkodzony materiałami wybuchowymi.
Kolejne przypadki: Majdan-Sielec i Polatycze
Kilka tygodni później tj. w ostatni weekend, przyszły następne incydenty. W sobotę 6 września w Majdanie-Sielcu znaleziono szczątki bezzałogowca z napisami w cyrylicy. Prokuratura Okręgowa w Zamościu szybko uspokajała, że nie był to dron bojowy.
Biegły specjalista po zbadaniu obiektu wykluczył możliwość, że posiada on materiały wybuchowe
– tłumaczył prokurator Rafał Kawalec.
Według śledczych była to raczej maszyna przemytnicza, ale podobne tłumaczenia miały miejsce po wybuchu w Osinach. Nawet gdyby, maszyna nie miała charakteru wojskowego, nie oznacza, że przez wojskowych została wykorzystana.
To jednak nie koniec, w niedzielę w Polatyczach pod Terespolem, funkcjonariusze Straży Granicznej ujawnili w polu kukurydzy kolejne szczątki drona.
Niedaleko drogowego przejścia granicznego ujawniliśmy drona w polu kukurydzy. Na ten moment teren zabezpiecza policja oraz Żandarmeria Wojskowa. Nikomu nic się nie stało, czynności są nadal prowadzone
– relacjonował mł. chor. SG Paweł Smyk.
W tle pojawiły się informacje ukraińskich grup monitorujących przestrzeń powietrzną, że rosyjski dron opuścił Wołyń w kierunku Zamościa. Choć nie ma oficjalnego potwierdzenia, czy to właśnie ta maszyna spadła w Polsce, zbieżność czasowa budzi pytania.
Testowanie obrony czy efekt uboczny wojny?
Trzy zdarzenia w ciągu niespełna miesiąca sprawiają, że eksperci i opinia publiczna zastanawiają się: czy to przypadek, czy celowe działania? Z jednej strony, wojna w Ukrainie sprawia, że drony z frontu mogą wpadać na terytorium sąsiednich państw: awarie, zakłócenia radiowe czy błędy w nawigacji nie są niczym niezwykłym.
Z drugiej, powtarzalność incydentów i ich lokalizacja tuż przy granicy wyglądają jak forma testu. Testu, który sprawdza, jak szybko polskie wojsko i służby reagują na zagrożenie oraz jak społeczeństwo reaguje na doniesienia o kolejnych dronach.
Niezależnie od tego, czy dron spadający w kukurydzianym polu jest efektem zakłóceń, czy prowokacji, każdy taki incydent osłabia poczucie bezpieczeństwa na wschodniej granicy.
Sytuacja przebiegła pod pełną kontrolą polskich sił i nie spowodowała żadnych szkód
– uspokaja urzędowo Generał Wiesław Kukuła, szef Sztabu Generalnego WP.
W tym kontekście o wiele bardziej wiarygodnie brzmią jego słowa z ubiegłorocznej inauguracji roku akademickiego w Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu, gdy zwracając się do wojskowych stwierdził, że będą bronić Polski nie tylko teoretycznie, ale w boju.
Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy tym pokoleniem, które stanie z bronią w ręku w obronie naszego państwa
– powiedział gen. Kukuła.
Wtedy, zaledwie rok temu, spadła na niego krytyka. Dzisiaj jego słowa brzmią inaczej. Nie ma wątpliwości, że Polska zostanie zaatakowana – ot choćby „tylko po to”, aby przejąć niewielki przesmyk suwalski. Nikt nie zastanawia się dzisiaj czy to się stanie, ale kiedy.
Póki co, polska ćwiczy scenariusze obrony w praktyce. Ćwiczenia „Żelazny Obrońca” wkraczają w decydującą fazę. W manewrach bierze udział ponad 30 tysięcy żołnierzy i 600 jednostek sprzętu Wojska Polskiego oraz państw sojuszniczych NATO.
To ma być sygnał, że choć drony spadają w kukurydzianych polach, granica nie jest pozostawiona samej sobie. Możemy oczekiwać, że politycy będą próbowali zaklinać rzeczywistość i wielu z nich zobaczymy na poligonach, ale to nie zmienia faktu, że zagrożenie może przyjść z góry i to wcale nie z takiej wysokości na jakiej latają F-16.
Wiktoria Sikorska
