24 tysiące prób w 4 miesiące to ponad 160 dziennie, to zaś przekłada się na to, że ludzie zatrudnieni w brytyjskim parlamencie co 9 minut próbują odwiedzić stronę materiałami dla dorosłych!
Dane o zachowaniu pracowników brytyjskiej administracji publicznej są jawne i powszechnie dostępne na mocy prawa. Zainteresowanie tą kwestią wzrosło po niedawnym skandalu wywołanym przez polityka Damiana Greena. Pełnił on funkcję wicepremiera i został usunięty ze stanowiska po oskarżeniu go o oglądanie porno na służbowym komputerze i nieodpowiednie zachowanie wobec kobiet.
Ten kamyk poruszył lawinę. Jak twierdzi prasa znad Tamizy, na 8500 komputerów, które wykorzystywane są w parlamencie brytyjskim aż 24473 razy próbowano odwiedzić strony erotyczne. Warto zaznaczyć, że dostęp do tego sprzętu mają zarówno parlamentarzyści, lordowie jak i pracownicy biurowi czy osoby z zewnątrz.
Nie jest to też pierwszy raz, gdy tego typu wstydliwe dane są publikowane. Porównując dane z 2016 roku z 2015 okazuje się, że liczba wejść na niedozwolone strony stopniowo maleje. Czy oznacza to, że przyzwyczajenia pracowników zmieniają się? Raczej tylko stają się coraz bardziej ostrożni. Poza tym, ze względu na system filtrowania treści służbowe komputery zazwyczaj nie dopuszczają do połączenia z takimi stronami. Łatwiej więc oderwać się od pracy przy użyciu prywatnego smartfona, tabletu czy laptopa niż walczyć z zabezpieczeniami na służbowym sprzęcie. Ciekawe o ile wzrosłaby produktywność pracowników parlamentu, gdyby ich pracy w ogóle nie rozpraszały takie lubieżne zabawy?
o2.pl