Nikt tego wcześniej nie odkrył. Jej konto miało ogromny zasięg i wpływ na amerykańską opinię publiczną.
Jenna Abrams, „zwykła Amerykanka”, która przyciągnęła do siebie 70 tysięcy fanów, a jej wpisy docierały do setek tysięcy internautów nie istnieje. Sprawa wyszła dzięki śledztwu, które jest prowadzone w amerykańskim Kongresie w związku z podejrzeniami o wpływ Rosji na wybory prezydenckie w USA.
Jenna Abrams to tak naprawdę produkt farmy trolli z Petersburga. Internet Research Agency, bo tak nazywa się firma zarządzająca jej kontem, ma do dyspozycji niemal 3 tysiące podobnych profili. Jednak to w „wyhodowanie” pani Abrams jej pracownicy włożyli wyjątkowo dużo wysiłku.
Konto powstało w 2014 roku. Jenna Abrams stopniowo zdobywała sobie zwolenników dzięki wpisom o codziennych, zwykłych sprawach. Gdy baza fanów o podobnych poglądach była wystarczająco duża, Jenna zaczęła „interesować się” polityką. W wyborach prezydenckich popierała Donalda Trumpa – ale w bardzo subtelny sposób.
To kolejny epizod w aferze dotyczącej prezydenckiej elekcji w USA. Śledztwo prowadzone w tej sprawie ujawnia coraz więcej fejkowych kont, które wpływały na amerykańską opinię publiczną. Żeby było śmieszniej, treści zamieszczane na nich mieli nawet publikować ludzie związani z Donaldem Trumpem. To tylko świadczy jak dobrze zakamuflowane i wiarygodne były troll-konta stworzone przez rosyjskich speców od social media.
To także ważny sygnał dla nas, że potęgi Internetu i mediów społecznościowych nie można lekceważyć – dobrze zaplanowana i przeprowadzona akcja na Twitterze czy Facebooku potrafi naprawdę namieszać w głowach obywateli. A jeśli Rosjanie takie metody stosowali wobec Waszyngtonu, to czemu nie mieliby tego robić wobec Warszawy?
wprost.pl