Żołnierka służyła przez 9 lat. To najpewniej ten czas sprawił, że zdecydowała się na ucieczkę z komunistycznego raju.
Lee So Yeon zaciągnęła się do armii w 1992 roku na ochotnika. I wcale nie z powodów patriotycznych – po prostu chciała uciec przed głodem panującym wówczas na Północy. Armia zapewniała codzienne posiłki i choć marnej jakości to wciąż były lepsze od pustych talerzy cywilów.
Szybko okazało się, że wojsko nie jest ratunkiem, a prawdziwym horrorem, gdzie młode kobiety poddawano nieludzkiemu wyzyskowi, przemocy, a nawet handlowano nimi!
So Yeon spała w przepełnionym pomieszczeniu z 30 innymi rekrutkami. Panował tam zaduch i smród, bo jedyną opcją kąpieli był nieodległy, zimny, górski strumień. Niewymieniane materace wypełnione łuskami ryżowymi był idealnym siedliskiem dla pasożytów. Mimo, że kobiety ćwiczyły krócej od mężczyzn, to po treningu musiały wypełniać obowiązki „domowe” – sprzątały, prały i gotowały.
Po kilku miesiącach złej diety, stresu i zmęczenia kobiety przestawały miesiączkować. Może to i lepiej, bo Armia Korei Północnej nie przewidywała używania podpasek.
Według Lee So Yeon wiele żołnierek było gwałconych przez przełożonych. Nikt nic z tym nie robił, bo kobiety bały się zgłaszać takie przestępstwa. Dowódcy czuli się bezkarnie.
Od 2015 roku wszystkie kobiety w wieku 18 lat mają obowiązek odbycia 7-letniej służby wojskowej. Czas służby wydaje się rekordowy, ale mężczyźni muszą odsłużyć aż 10 lat. Zapewne warunki w koszarach nie zmieniły się znacznie na lepsze, bo według statystyk aż 70% dezerterów stanowią właśnie panie.
Marnym pocieszeniem może być to, że tak traktowani żołnierze nie będą chcieli walczyć za swojego „umiłowanego przywódcę” i kraj. Co jednak, jeśli większość z nich wierzy, że na „zgniłym zachodzie” jest jeszcze gorzej? Próżno spodziewać się, żeby w najbliższych latach mieszkańcy Korei Północnej doczekali się realnych zmian na lepsze.