To mogło się skończyć o wiele gorzej.
Prokuratura w Opolu, badająca przyczyny wypadku prezydenckiej limuzyny, który miał miejsce w ubiegłym roku, umorzyła śledztwo. „Rzeczpospolita” dotarła do ustaleń śledczych, z których wynika, że głowa państwa była o włos od śmierci.
4 marca 2016 roku pancerna limuzyna mknąca 170km/h po autostradzie miała przewieźć prezydenta z Krynicy do Wisły. W pewnym momencie tylna prawa opona wybuchła, a pojazd wpadł w poślizg i wylądował w rowie. Przy tej prędkości mogło się to skończyć tragicznie, nawet w takim aucie.
Zdaniem śledczych życie Andrzeja Dudy uratował kierowca z 20-letnim stażem, Jacek S., który zminimalizował skutki poślizgu. Śledztwo wykazało za to ogrom zaniedbań w BOR.
Opona była bardzo wysłużona, jej bieżnik w wielu miejscach spadł poniżej 4-mm, co powinno wykluczyć ją z użytku. Miała 6 lat i 17 tys. kilometrów przebiegu. To zdecydowanie za dużo, choć zgodnie z przepisami można było „zmieścić” ją w normach. Tak też – niestety – zrobiono.
Inne opony w samochodzie prezydenckim także były mocno wyeksploatowane. Dodatkowym wątkiem było podejrzenie kontynuowania jazdy mimo ostrzeżeń komputera o spadku ciśnienia w oponach. Kierowca i szef ochrony prezydenta jadący obok zaprzeczyli, że taka sytuacja miała miejsce. Ich zdaniem od zapalenia kontrolki do wypadku minęły „sekundy”. Prokuratorzy uznali, że nie można tego zweryfikować poprzez odczyt danych z komputera pokładowego. Sumując wszystkie zdobyte informacje, prokuratura doszła do wniosku, że nikt bezpośrednio nie przyczynił się do wypadku prezydenta RP.
Limuzyna została naprawiona za ok. 100 tys. złotych i dalej służy BOR do przewozu VIP-ów. Miejmy nadzieję, że z tego wypadku odpowiednie osoby wyciągnęły właściwe wnioski i kolejny raz do czegoś takiego nie dojdzie. Tym razem się udało, ale kolejny wypadek spowodowany niedbalstwem może zakończyć się tragicznie.