Wszyscy śledzący akcję ratunkową z niecierpliwością czekali na pierwszą relację Elisabeth Revol. Wszystko, co do tej pory wiedzieliśmy było tylko szczątkowymi informacjami, głównie od polskiej ekipy ratunkowej. Choć Elisabeth swoją wersję przedstawiła – paradoksalnie pytań wcale nie ubywa.
Elisabeth opowiedziała o zdobyciu szczytu dziennikarzom agencji AFP. Według niej, do godziny 18 w czwartek nic nie zapowiadało tragedii – oboje czuli się dobrze, ale gdy zdobyli szczyt i zaczął zapadać zmrok, Tomek miał powiedzieć, że nic nie widzi. Dlatego szybko zaczęli zejście.
Całą drogę Tomasz szedł uczepiony ramienia Elisabeth, bo zapadł na ślepotę śnieżną. Dodatkowo, szybko doszły problemy z oddychaniem.
„Zdjął maskę ochronną, którą miał na ustach, a jego twarz dosłownie zaczęła zamarzać, jego nos zrobił się biały, podobnie jak ręce i stopy”
– opowiadała himalaistka.
Wiedząc, że nie dotrą do najbliższego namiotu zanocowali w szczelinie na wysokości 7200 metrów. Po nocy na mrozie stan Mackiewicza był już krytyczny – krew ciekła mu z ust, co według dziennikarzy AFP sugeruje ostatnie stadium choroby wysokościowej.
„Powiedziano mi: jeśli zejdziesz do 6 tys. metrów, stamtąd cię zabierzemy, a Tomka odbierzemy (helikopterem – przyp. AFP) z wysokości 7200 m n.p.m.”
– tak Revol relacjonowała decyzję o zejściu i pozostawieniu Tomasza Mackiewicza na górze. Nie wiemy jednak, kto jej coś takiego powiedział. Dalej Elisabeth twierdzi, że wysłała koordynaty GPS pozycji Tomka i sama zaczęła schodzić. Obiecała swojemu partnerowi, że przylecą po niego śmigłowcem. Można powiedzieć, że wspinaczka broni się iż pozostawienie Mackiewicza nie było do końca jej decyzją.
W piątek udało jej się zejść na około 6800, ale śmigłowiec nie przyleciał. Spędziła drugą noc w szczelnie śnieżnej, trzęsąc się z zimna i mając halucynacje. Mówi, że nie wzięła ze sobą żadnego sprzętu biwakowego, bo spodziewała się, że śmigłowce zaraz przylecą. W sobotę zdecydowała się na dalsze zejście. W nocy z soboty na niedzielę około 3 w nocy natknęła się na polskich ratowników.
W gruncie rzeczy relacja ta wcale nie wnosi tak wiele, jak moglibyśmy chcieć. Usłyszeliśmy potwierdzenie zdobycia szczytu – ale wciąż nie ma na to żadnych dowodów. Nie wiemy z kim Revol kontaktowała się w sprawie akcji ratowniczej – ale można przyjąć, że albo ktoś wprowadził ją w błąd, albo sama czegoś nie zrozumiała z powodu wyczerpania.
Jeśli przesłała pozycję GPS Mackiewicza, to ewentualne zlokalizowanie ciała powinno być znacznie łatwiejsze. Jak dotąd jednak nikt poza nią nie wspominał, że takie koordynaty posiada. Pewne wątpliwości może budzić też stan Tomka Mackiewicza – z jednej strony wiedzieliśmy, że nad ranem w piątek był już „agonalny”, z drugiej Revol tłumaczyła mu powody swojego zejścia. Czy do tego momentu Tomek zachował chociaż szczątki świadomości? I
Nie ulega wątpliwości, że nadziei na ratunek Tomasza Mackiewicza w takich warunkach nie było. Niemniej jednak pewne elementy relacji Revol zamiast tłumaczyć, stawiają de facto kolejne pytania. Bardzo smutny jest też sposób zredagowania wywiadu z nią – francuskie media zupełnie pomijają udział Polaków w akcji ratunkowej. Być może kolejne dni przyniosą nam nieco szerszą relację lub wyjaśnienie wątpliwości?
Czytam opowiesc Elisabeth Revol – relacje z jej spotkania z dziennikarzami francuskimi. Długa, bardzo długa opowieść. I ani słowa o ratujących ją, ryzykującą dla niej życie Polaków. Po prostu została sprowadzona na dół przez helikopter. Smutne. Cholernie smutne. pic.twitter.com/sCzgI3v8QS
— Eryk Mistewicz (@ErykMistewicz) 1 lutego 2018
wprost.pl