Jakiś czas temu pisaliśmy o amerykańskim podróżniku i misjonarzu Johnie Allenie Chau, którego zamordowali tubylcy mieszkający na wyspie Sentinel Północny. Właśnie poznaliśmy nowe fakty dotyczące tych mrocznych wydarzeń.
Sentinel Północny jest de facto odcięty od świata. Z racji na agresywne zachowania jakie przejawiają tubylcy, władze Indii zdecydowały o wprowadzeniu zakazu zbliżania się do wyspy. W ten sposób rdzenna ludność mogła tam żyć dalej wedle swoich reguł.
Chau przekupił rybaków, aby podrzucili go jak najbliżej wyspy. Resztę drogi przebył kajakiem. Pierwszego dnia podarował tubylcom ryby i starał się opowiedzieć o Bogu. Jednak w pewnym momencie jeden z wyspiarzy wystrzelił do niego z łuku. Jak zapisał Chau w swoich notatkach, strzała przebiła też jego Biblię.
Wieczorem wrócił na łódź rybaków, ale kolejnego dnia znowu popłynął na wyspę. Wiedział, że może zginąć. W swoich zapiskach zanotował, że „zapewne bardziej mógłby przysłużyć się Bogu będąc żywym”, jednak mimo to „wszystko pozostawił rękach Najwyższego”. Poprosił też o przebaczenie dla tubylców, którzy mogą próbować go zabić.
Wtedy, 16 listopada 2018 roku był widziany po raz ostatni żywy. Swój dziennik zostawił u swoich przewoźników. Został zamordowany przez Sentinelczyków, których widocznie nie przekonał do Boga. Rybacy, którzy mimo zakazu zawieźli go na wyspę trafili do aresztu.
Władze Indii uznały akcję zdobycia ciała podróżnika za skrajnie niebezpieczną i pozbawioną sensu ze względu na ryzyko. Dlatego Allen Chau już na zawsze pozostanie wśród tych, których chciał zanieść Boga, a którzy nie chcieli przyjąć jego nauki.
o2.pl/ foto: youtube.instagram