Sprawa ta zbulwersowała opinię publiczną, wymiar sprawiedliwości i przedstawicieli organów ścigania. 15-letni chłopak leczony na białaczkę zaczął mieć bardzo niepokojące, poboczne problemy zdrowotne. Prawda na ich temat wstrząsnęła lekarzami.
41-letnia Tiffany Alberts mieszkała z nastoletnim synem w Wolcott w stanie Indiana w USA. W 2016 roku u chłopaka zdiagnozowano białaczkę. Jego terapia musiała jednak zostać szybko przerwana. Leczono go w szpitalu w Indianapolis, ale jego stan nagle się pogorszył. Chłopak miał biegunki, wymioty, bardzo osłabł.
ZOBACZ TEŻ: Morze wyrzuciło statek widmo na brzeg. We wraku dokonano makabrycznych znalezisk!
Lekarze przebadali jego krew, w której odnaleźli drobnoustroje charakterystyczne dla ludzkich odchodów. Szpitalny personel podejrzewał, że ktoś lub coś mogło zanieczyścić kroplówki podawane chłopakowi. Wzmożono obserwację sali, w której przebywał mały pacjent, a nawet zamontowano ukrytą kamerę.
Nagranie z monitoringu dowiodło, że matka chłopca wstrzykuje mu coś do kroplówki. Jak się okazało, był to jego własne odchody! Kobieta na przesłuchaniu powiedziała, że liczyła na to, że jej syn trafi na inny oddział, gdzie jej zdaniem miał dostać lepszą opiekę!
Niemądra matka nie zdawała sobie nawet sprawy, że w ten sposób sprowadza na osłabiony organizm syna śmiertelne niebezpieczeństwo. Gdyby doszło do zakażenia krwi i wstrząsu septycznego, chłopiec najpewniej by tego nie przeżył.
Jego leczenie przedłużyło się też o czas, w którym lekarze walczyli z negatywnymi skutkami „terapii” jego matki. To cud, że nastolatek ostatecznie wrócił do zdrowia i zwalczył białaczkę!
W tym czasie jego matka za usiłowanie zabójstwa, zaniedbania i szereg innych zarzutów została skazana na siedem lat więzienia.