Waldemar O. odwoływał się od wyroku do Sądu Apelacyjnego. Został skazany za to, że pod drzwi mieszkania swojego wspólnika podłożył bombę w termosie, a mężczyzna zginął na miejscu.
Waldemar O. wraz z 48-letnim Krzysztofem M. założyli działalność gospodarczą. Ich pomysł wypalił, niestety, gdy przyszedł sukces zdarzyło się coś, co często przychodzi razem z nim. Wspólnicy pokłócili się o pieniądze.
ZOBACZ TEŻ: Celnicy zainteresowali się walizką turystki. Gdy zajrzeli do środka byli wstrząśnięci
Krzysztof M. uważał, że Waldemar O. ma u niego dług. Z kolei Waldemar, tłumacząc się przed sądem twierdził, że był przez swoją ofiarę dręczony, a nawet raz pobity. Zapytany, czemu nie zgłosił się na policję, odpowiedział, że „takich rzeczy się na Bródnie nie robi”.
Postanowił zadziałać inaczej. Kupił kilkadziesiąt petard, a proch z nich przesypał do stalowego termosu. W ten sposób stworzył prymitywną, ale bardzo silną bombę. Gdy Krzysztof M. wrócił do domu, a pod drzwiami zobaczył dziwny, lecz niepozorny przedmiot, postanowił go podnieść. Wtedy doszło do eksplozji. Mężczyzna zginął na miejscu.
Waldemar O. przyznał się do winy i został w pierwszej instancji skazany na 25 lat więzienia. Wyrok zapadł w maju 2018, lecz obrońcy 47-latka odwołali się od niego uznając go za zbyt surowy. Twierdzili, że „pokrzywdzony ewidentnie przyczynił się do tego, co zrobił oskarżony”.
Sąd Apelacyjny w Warszawie nie dał wiary tej argumentacji i podtrzymał wyrok. W uzasadnieniu wyroku mogliśmy usłyszeć, że Waldemar O. bardzo skrupulatnie zaplanował zbrodnię i nie może być mowy o żadnym afekcie. Dodatkowo warto pamiętać, że gdyby po termos sięgnął ktoś inny, np. dziecko wracające z mamą do domu, tragedia mogłaby być jeszcze większa.
o2.pl, foto: policja