Emma i Paul Woodhouse oczekiwali przyjścia na świat swoich bliźniaczek. Komplikacje sprawiły jednak, że Emma musiała urodzić je znacznie wcześniej, a dodatkowo przeżyła tylko jedna z nich. Mimo to przez dwa tygodnie małżeństwo traktowało swoją martwą córeczkę jak żywe dziecko.
Emma urodziła w 29. tygodniu ciąży. Jej córeczki zaplątały się w pępowiny i groziło im uduszenie. Ostatecznie, przez cesarskie cięcie, lekarzom udało się uratować tylko jedną z nich. Jak przyznaje kobieta, była zarazem szczęśliwa z narodzin żywej córeczki jak i zdruzgotana śmiercią drugiej.
Szpital zapewnił im jednak bardzo nietypową możliwość pożegnania. Tzw. cooling out. Przez dwa tygodnie Paul i Emma zabierali martwe dziecko ze szpitalnego prosektorium. Pokazali je rodzinie i starszemu rodzeństwu. Chodzili z nią na spacery, czytali książki i wspólnie sypiali. Wieczorami zaś ciałko z powrotem chowali w tzw. koszyku Mojżesza, który zanosili do prosektorium. Dzięki temu ciało dziecka nie rozkładało się.
To, że mogliśmy spędzić z nią te 2 tyg. było wspaniałe. Chcemy przerwać tabu i pokazać rodzicom, że mogą godnie pożegnać dziecko, które umarło. Stworzyć wspólne wspomnienia. Nie chcieliśmy jej tak po prostu zostawić
– opowiada mama.
Po dwóch tygodniach córka państwa Woodhouse’ów została skremowana. Urna z prochami trafiła zaś do pokoju żywej bliźniaczki.
Rozumiemy, że spotkała ich ogromna tragedia, ale czy nie wydaje się Wam, że mamy tu do czynienia z czymś z pogranicza bezczeszczenia zwłok? Nam tego typu praktyka raczej się nie podoba i jest nie do wyobrażenia.
wp.pl