Nie chce się wierzyć, że najsilniejsze państwo na kontynencie broni tak słaba armia. Ale ostatnie doniesienia nie pozostawiają złudzeń – są praktycznie bezbronni.
Niemieccy piloci śmigłowców mają nie lada problem. Aby wylatać niezbędną ilość godzin w roku muszą korzystać z cywilnych maszyn ratownictwa medycznego! Wszystko dlatego, że wojskowe śmigłowce non-stop stoją w warsztatach z usterkami.
„Der Spiegel” podał, że niemiecki MON musiał zapłacić 21 milionów euro za 6500 godzin lotów na helikopterach ratowniczych niemieckiego automobilklubu ADAC. Od marca 2018 roku wojskowi piloci będą uzupełniać nalot godzinowy na cywilnym sprzęcie.
Wszystko przez to, że wojskowe śmigłowce typu Tiger i NH90 są bardzo awaryjne. Spora część z floty lotniczej została też wysłana na misję do Mali, w związku z tym załogi pozostające na terenie Niemiec mają za mało maszyn. Istniało realne zagrożenie, że bez takiego ratunkowego planu piloci nie wylatają minimalnej liczby godzin niezbędnej do utrzymania licencji, nie mówiąc już o bardziej zaawansowanych szkoleniach.
Poza usterkami, nad niemieckimi helikopterami ciąży też odium niewyjaśnionej do dziś katastrofy jednego z Tigerów. W lipcu tego roku, w czasie wykonywania misji w Mali zapikował dziobem w dół i rozbił się. To wszystko zebrane razem sprawia, że jednostki te otrzymały łatkę jednych z najbardziej usterkowych w całej Bundeswehrze.
Czy jednak trening ma śmigłowcach cywilnych jest w stanie rozwiązać problemy trapiące niemieckie wojsko? Raczej nie i w gruncie rzeczy nie mamy się z czego cieszyć – w wypadku nagłej agresji ze wschodu jest to nasz najbliższy sojusznik.