Po raz kolejny zimowe ciemności zaskakują turystów zmierzających nad Morskie Oko. 45 osób utknęło wczoraj po 17 w jego rejonie. I po raz kolejny nieodpowiedzialni ludzie żądali transportu od służb mundurowych i TOPR. Tym razem grubo się przeliczyli.
Do takich samych idiotycznych sytuacji dochodziło rok temu i dwa lata temu. Wtedy służby pewną część turystów zwiozły na dół. I to chyba był błąd – bo zamiast nauczyć ludzi odpowiedzialności, to pokazano, że w razie czego zawsze ktoś pomoże i za głupotę nie będzie trzeba płacić.
Tym razem turyści dzwoniący do TOPR i wszystkich możliwych służb przeliczyli się. Ustalono, że wszyscy są zdrowi i w pełni sił i mogą schodzić pieszo. Policja, która przyjechała na miejsce pomogła jedynie nielicznym dzieciom z grupy pokonanych przez asfaltową drogę do Morskiego Oka. Reszta, korzystając z oświetlenia radiowozu schodziła na dół o własnych siłach.
Turyści tłumaczyli, że na postoju bryczek byli punktualnie, ale tych było za mało, by zabrać wszystkich chętnych. Tymczasem od dawna w mediach trąbiono o tym by rozsądnie planować takie spacery. Przy wejściu na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego jeszcze raz turyści słyszeli napominania do szybszego powrotu na dół. Nie pomogło.
Droga nad Morskie Oko to szeroki, asfaltowy, odśnieżany regularnie trakt. Wydaje się jednak, że te dobre warunki są zgubą, a nie ułatwieniem. Tam gdzie trzeba brodzić w śniegu po kolana lub po pas pewna grupa ludzi się nie zapuści. Tam gdzie nawet zimą można dojść w adidasach niestety wyłącza się myślenie.