Ta sprawa poruszyła opinię publiczną, a biorąc pod uwagę nieujęcie sprawcy – wciąż mrozi krew w żyłach. Pani Bożena M. (personalia zmienione – red.) wybrała się tego dnia na groby bliskich. Na cmentarzu zaatakował ją ktoś bardzo silny, biorąc pod uwagę obrażenia. Ale kto? Tego nie wiadomo.
Wszystko zdarzyło się w niedzielę 5 czerwca 1988 roku. Bożena wraz z mężem wyszła o 17 z kościoła na dzielnicy Środula. To była 20 rocznica ich ślubu. Kobieta miała 42 lata, dwoje dzieci i pracowała jako biolog. Tego dnia postanowiła udać się na cmentarz na groby swoich teściów.
Na cmentarz podwiózł ją mąż. Miał ją odebrać za 20 minut, gdy odwiezie córkę do koleżanki. W tym czasie Bożena położyła kwiaty i zebrała słoiki na wodę z grobów. Do studni miała pięćset metrów pomiędzy nagrobkami.
Gdy jej mąż wrócił, kobiety nigdzie nie było. Nie czekała na niego pod bramą nekropolii. Mężczyzna nie wszedł na cmentarz – był cały czas w stroju roboczym i nie chciał w takim stanie w niedzielę przekraczać jego bramy.
Był przekonany, że zastanie żonę w domu – tam jednak jej nie było. Nie znalazła jej też córka wezwana przez ojca na poszukiwania. Gdy we dwoje przyjechali drugi raz na cmentarz, zobaczyli w jednym z miejsc poruszenie, tłum gapiów i karetkę pogotowia.
Na ziemi leżała Bożena z rozbitą głową. Jeszcze żyła. Jednak lekarze nie uratowali jej życia, zmarła w szpitalu. Sekcja zwłok wyjawiła ślady po duszeniu i wielokrotne pęknięcia czaszki. Napastnik musiał zaatakować Bożenę z zaskoczenia, zacząć dusić, a potem bić po głowie ciężkim przedmiotem.
Choć na cmentarzu było w tym czasie kilkadziesiąt osób – nikt nic nie zauważył. Niejasne pozostają też motywy ataku napastnika. Nie wiadomo też kim on był – mimo upływu 30 lat! Być może morderca cały czas żyje wśród nas.
fakt.24.pl/ foto: pixabay