Jeszcze jako uczeń średniej szkoły zetknąłem się z teorią konwergencji, głoszoną już w latach 60-tych przez prof. Zbigniewa Brzezińskiego. Oczywiście zetknąłem się z nią pośrednio, to znaczy – za pośrednictwem „Trybuny Ludu”, która strasznie prof. Brzezińskiego za tę teorię krytykowała, dowodząc, że jest ona jeszcze jednym przykładem schyłkowej degeneracji imperializmu – i tak dalej. Ale nawet z tej pryncypialnej krytyki można było się zorientować o co w tej teorii chodzi. A chodziło o to, że obydwa antagonistyczne mocarstwa: Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki – chociaż tkwią w śmiertelnym zwarciu zimnej wojny, to jednak, tkwiąc w tym zwarciu, coraz bardziej się do siebie upodabniają. Z punktu widzenia marksistowskich mełamedów było to oczywiście horrendum; gdzieżby znowu Związek Sowiecki, który był przecież zatwierdzony na awangardę całej postępowej ludzkości, miałby się upodabniać do USA – faszystowskiego legowiska gnijącego kapitalizmu! Taka myśl żadnemu dialektycznemu materialiście nie przyszłaby do głowy nawet w gorączce. Nie muszę dodawać, ze tak krytyka ze strony „Trybuny Ludu” tylko zachęciła mnie do tej teorii – bo już wtedy kierowałem się zasadą, którą kieruje się i dzisiaj – tylko zmieniają się tytuły gazet. Jeśli nie miałem w jakiejś sprawie wyrobionego poglądu, to sięgałem po „Trybunę Ludu” i jeśli ona coś pryncypialnie potępiała, to odbierałem to jako nieomylny znak, że to coś dobrego i godnego życzliwego zainteresowania. Podobnie i dzisiaj, z tą tylko różnicą, że zamiast po „Trybunę Ludu”, której już nie ma, sięgam po „Gazetę Wyborczą”, w której, mówiąc nawiasem, ścisłe kierownictwo w drugim pokoleniu stanowi kontynuację redakcyjnego Judenratu „Trybuny Ludu”.
Wróćmy jednak to teorii konwergencji. Jeśli prof. Brzeziński miał rację, to znaczy, ze Stany Zjednoczone stopniowo powinny upodabniać się do Związku Sowieckiego. Na pierwszy rzut oka wydaje się to niepodobieństwem, ale kiedy różne sprawy zaczniemy sobie rozbierać z uwagą, to wszystko zaczyna wyglądać nieco inaczej. Jak pamiętamy, w latach 60-tych i 70-tych, Związek Sowiecki postawił na „wyzwalanie” ludów kolonialnych, to znaczy – na inicjowanie w koloniach zbrojnych ruchawek przeciwko metropoliom, a następnie – na instalowanie tam komunistycznych, a przynajmniej – autorytarnych reżymów, które poddawały tubylcze narody jeszcze okrutniejszej tyranii. Bardzo wymownym tego przykładem był sąsiadujący z Republiką Południowej Afryki portugalski Mozambik. Dzięki sowieckiemu wsparciu władzę w tym kraju przejął komunistyczny ruch FRELIMO, podczas gdy w sąsiedniej Republice Południowej Afryki panował apartheid, w ramach którego biała mniejszość straszliwie uciskała czarną większość. Kłopot polegał na tym, że Murzyni masowo uciekali z Mozambiku do RPA, ku konsternacji rozmaitych humanistów na Zachodzie, którzy ani w ząb nie potrafili zrozumieć, dlaczego Murzyni nogami głosują za apartheidem, uciekając z cudnego raju. Warto bowiem pamiętać, że w latach 70-tych amerykańskie i europejskie uczelnie zostały w znacznym stopniu opanowane przez marksistów, którzy nie tylko narzucili marksistowski punkt widzenia, ale i ukształtowali w tym duchu całe pokolenia studentów. Marksistowska metoda, jak wiadomo, polega na duraczeniu, w następstwie którego oduraczona jednostka traci kontakt z rzeczywistością i zaczyna żyć w rzeczywistości podstawionej. A – jak zauważa poeta – „kto w szpony dostał się hipostaz, rzeczywistości już nie sprosta”, toteż nic dziwnego, że zachodni intelektualiści ani w ząb nie potrafili pojąć, co się z tymi Murzynami w Mozambiku dzieje.
Ten eksport komunizmu w skali światowej, nawiasem mówiąc, możliwy dzięki finansowej pomocy Zachodu, głównie USA dla Związku Sowieckiego, doprowadził Sowiety do tzw. rozdęcia imperialnego i gospodarczego załamania. W rezultacie nastąpiła ewakuacja Związku Sowieckiego nie tylko z odległych rejonów świata, ale nawet ze Środkowej Europy. Okazało się jednak, że natura nie znosi próżni i próżnie polityczne, powstałe wskutek ewakuacji Sowietów, zaczęły wypełniać Stany Zjednoczone z ta różnicą, ze nie eksportowały komunizmu, tylko demokrację. Jednak eksport demokracji do krajów w których nie było żadnej sprzyjającej demokracji, czy choćby w ogóle umożliwiającej demokrację infrastruktury w postaci własności prywatnej i wynikającej z niej autonomii jednostki wobec państwa sprawił, że kraje dostały się w szpony równie bezwzględnych tyranów, przeciwko którym nieustanie podnosiły się bunty, co w rezultacie pogrążyło ogromne obszary świata w krwawym chaosie. Różnica polega na tym, że owi tyrani uważani są przez Waszyngton za „naszych sukinsynów”, których Ameryka popiera, w odróżnieniu od sukinsynów jakichś takich nie naszych, których zwalcza. Ale – powiedzmy sobie szczerze – nie ma tu wielkiej różnicy między popieraniem przez Związek Sowiecki w Afganistanie takiego Babraka Karmala, a popieraniem przez USA w Afganistanie takich Hamida Karzaja. Tak więc przynajmniej w tej dziedzinie teoria konwergencji sprawdziła się w stu procentach.
Ale okazało się, że nie tylko w tej dziedzinie. Oto 71- letni profesor prawa na Uniwersytecie Harwarda, Mark Victor Tushnet, pochodzenia żydowskiego, który skończył tę uczelnię w roku 1967, a więc w okresie ugruntowywania marksistowskich wpływów na amerykańskich uniwersytetach, właśnie ogłosił, że „chrześcijanie i konserwatyści” przegrali wojnę kulturową, wobec czego trzeba potraktować ich również „surowo” jak „nazistów” w Niemczech i militarystów w Japonii po 1945 roku. Warto przypomnieć, co oznacza ta „wojna kulturowa”, którą w ocenie prof. Tusheta „chrześcijanie i konserwatyści” przegrali. To nic innego, jak komunistyczna rewolucja, prowadzona według strategii zalecanej przez Antoniego Gramsciego. Zgodnie z jego zaleceniami głównym polem rewolucyjnej bitwy powinna być sfera kultury, więc na plan pierwszy wysuwa się masowe duraczenie. W strategii bolszewickiej było inaczej; na plan pierwszy wysuwała się gwałtowna zmiana stosunków własnościowych, masowy terror , a masowe duraczenie jako czynnik wspomagający. Teraz jest odwrotnie; masowe duraczenie na planie pierwszym, z lekka tylko wspierane stworzonymi na wszelki wypadek narzędziami terroru, a stosunki własnościowe same się ukształtują w pożądany sposób właśnie w następstwie duraczenia. Strategia rewolucyjna się zmieniła, ale cel się nie zmienił; celem tym, jak i przy poprzedniej, bolszewickiej strategii, jest wyhodowanie człowieka sowieckiego. Różni się od normalnego człowieka tym, ze wyrzekł się wolnej woli. W związku z tym człowiek sowiecki nie może żyć w normalnym świecie, gdzie trzeba codziennie dokonywać samodzielnych wyborów. Zatem drugim celem rewolucji komunistycznej jest stworzenie człowiekom sowieckim sztucznego środowiska w którym mogliby oni żyć. Tym środowiskiem jest państwo totalitarne, które tym się między innymi charakteryzuje, ze nie toleruje zadnej władzy poza własną, a więc, władzy rodzicielskiej, władzy religijnej, a także władzy właściciela nad rzeczą – przedmiotem własności. Pan prof. Tushet twierdzi, że „chrześcijanie i konserwatyści” tę „wojnę kulturową” już przegrali, co by wskazywało, iż obydwa cele komunistycznej rewolucji, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych, zostały osiągnięte. Ciekawe, że podobnie mówił nam w 1990 roku prof. Milton Friedman, jak to jeszcze w latach 80-tych w Bibliotece Kongresu przeczytał program Komunistycznej Partii USA z lat 20-tych i z przerażeniem stwierdził, że we wszystkich punktach został on zrealizowany! Jeśli zatem prof. Tushet ma rację, to by znaczyło, że Stany Zjednoczone na naszych oczach przekształcają się w państwo totalitarne, w którym organy władzy publicznej w coraz większym stopniu uzależniają od siebie obywateli i za nich decydują. Byłoby to potwierdzenie teorii konwergencji w całej rozciągłości, co oczywiście skłaniałoby też do refleksji nad kierunkiem ewolucji w Rosji – bo przecież i tam musiały zachodzić zmiany, tyle, że chyba w kierunku odwrotnym od zmian zachodzących w Ameryce. Ciekawe, co na ten tema sądzi dzisiaj pan prof. Zbigniew Brzeziński, bo chociaż z jednej strony takie spektakularne potwierdzenie jego teorii musi dostarczać mu niemało satysfakcji, to z drugiej strony przekształcanie Stanów Zjednoczonych w państwo totalitarne chyba go nie cieszy.
I kolejna sprawa. Skoro „wojnę kulturową”, o której prof. Tushet powiada, że „chrześcijanie i konserwatyści” przegrali, to kto ją w takim razie wygrał? Najwyraźniej musieli wygrać ją marksiści, również pokroju prof. Tusheta, który nie tylko jest marksistą, ale i Żydem, zatem jest typowym przykładem formacji zwanej żydokomuną. Pan prof. Paweł Śpiewak napisał całą książkę, w której usiłuje wmówić nam, że żydokomuny „nie ma” – ale jakże „nie ma”, kiedy przecież jest i to w tak reprezentatywnych osobach, jak prof. Mark Victor Tushet, profesor prawa na Uniwersytecie Harwarda?
Na koniec warto wreszcie uświadomić sobie, co konkretnie oznacza wskazówka potraktowania przegranych, a więc „chrześcijan i konserwatystów” tak samo, jak „nazistów” po 1945 roku. Nie ma chyba innej rady, jak umieścić ich w obozach koncentracyjnych, które – jak się okazuje – były tylko chwilowo nieczynne! I pomyśleć, że za to spostrzeżenie, tak mnie potępił red. Tomasz Terlikowski, że aż pobiegł się wyspowiadać do „Gazety Wyborczej”! Ponieważ red. Terlikowski wprawdzie lansuje tak zwane „judeochrześcijaństwo”, będące rodzajem żydowskiej dywersji w Kościele katolickim, ale w powszechnym mniemaniu uchodzi za „chrześcijanina”, więc trudno powiedzieć, czy kiedy już przyjdzie co do czego, zostanie oszczędzony, czy też spotkamy się w ponownie uruchomionym obozie, może nawet w tej samej partii przeznaczonej do gazu?
Stanisław Michalkiewicz