Moment zawodów sportowych i triumfu na nich to tylko skromny fragment czasu który każdy sportowiec poświęca na wypracowanie formy. Patrząc na uśmiechniętych zawodników z medalami zapominamy (oni zresztą też!) o litrach potu, łez i krwi, które wylewają na treningach. Zawodowy sport ma też swoje mroczne strony. Opowiedziała o nich Justyna Kowalczyk.
Justyna Kowalczyk napisała felieton dla „Gazety Wyobrczej”. Jak twierdzi, przez całą karierę bała się najbardziej… bólu, a nie konkurentek!
Ból i sport wyczynowy zawsze idą w parze. Choć każdy z nas ma inny próg bólu, to – w większości dyscyplin – sportowiec, który potrafi znieść więcej, wygrywa. Od początku bólu bałam się najbardziej. Na starcie rzadko myślałam o rywalkach. Najczęściej zastanawiałam się, jak kolejny raz przecierpieć bieg
– pisze zawodniczka.
Dlatego zdaniem Kowalczyk, dla sportowca najważniejsze jest dobre przygotowanie mentalne, które pomaga zapomnieć o bólu, zacisnąć zęby i wygrywać mimo kontuzji i urazów. Sama przyznaje, że po zawodowej karierze ma mnóstwo „pamiątek” w postaci zszarganego zdrowia:
Ostatnio lekarz ortopeda stwierdził, że moje ciało to wrak. Kilka przepuklin w kręgosłupie, zrypane kolana, achillesy, pościerane chrząstki, zwyrodnienia stawów. Startowałam na igrzyskach z połamaną stopą. Słyszałam oburzone głosy, że tak nie można, że popsuje się jeszcze bardziej. No i co z tego, że popsułam? Stopa boli na zmianę pogody, a złoty medal olimpijski leży w szafce. Dobry interes
– kwituje zawodniczka.
A takiej pogody ducha i zadowolenia z siebie życzymy sobie i każdemu z Was z osobna! Jak widać, czasem warto poświęcić coś dla najwyższych celów.