Michalina i Damian Jacyno z Rybnika (woj. śląskie) za śmierć swojego 4-letniego synka obwiniają lekarzy. „W szpitalu zabili nam synka!” – komentują.
Rodzice czteroletniego Seweryna zauważyli, że chłopiec ma problemy z brzuszkiem, dlatego postanowili go zawieść do szpitala. Zawieźliśmy do szpitala dziecko, a wróciliśmy do domu z samymi bucikami i skarpetkami – mówią na łamach ”Dziennika Zachodniego” zrozpaczeni rodzice. Za śmierć dziecka winią lekarzy.
Rodzice nie zlekceważyli bólu brzuchu swojego dziecka. Gdy stan dziecka znacznie się pogorszył postanowili jechać do szpitala. Tuż przed wyjazdem chłopiec miał sine usta, twardy brzuszek i ciężko oddychał.
Pani w okienku nam powiedziała, że mamy na SOR w lewo iść i tam do tych drzwi pukać. No i pukamy tam, dzwonimy, nic, nikt nie otwiera. Walimy do tych drzwi, nic. Pobiegłam jeszcze raz do okienka, wołam: Niech pani coś zrobi, bo nikt nie otwiera. W końcu otworzyli, tacy zaspani byli, tak się poprawiali – opowiada mama chłopca.
Na oddziale pobrano pobrano krew do badania, zrobiono wywiad z rodzicami oraz lewatywę. Ja poszłam z tą pielęgniarką czy lekarką, żeby zrobić lewatywę do łazienki. Położyliśmy go. On tyle czasu leżał i ciężko oddychał. Oczy miał zamknięte, sine usta. I nic mu z odbytu nie wyleciało. Przyszedł lekarz, który nas przyjmował, i badanie mu zrobił palcem. Troszeczkę kupki wyleciało, żółtej – bez krwi była, bez niczego – wspomina mama Seweryna.
Lekarz postanowił zrobić prześwietlenie, a następnie poifnormował, że konieczna będzie operacja, a to wszystko za sprawą zatkanego jelita. Chłopiec został przywieziony na oddział w środku nocy, mimo to operację wyznaczono na godzinę 8 rano.
Sewerynowi podłączono kroplówkę, leki przeciwbólowe oraz kontrast. I to właśnie wtedy chłopcu zaczęła lecieć krew z nosa.
Pobiegłem do pielęgniarki, mówię, że mu leci krew z nosa, ona przybiegła: To normalne po tym kontraście. Dali mu maseczkę tlenową, niedobrze mu się zrobiło, zaczął wymiotować krwią, wszystko wypuszczać… Tyle krwi! On wybuchł! – opowiada zrozpaczony tata Seweryna.
Syn parsknął na pielęgniarkę krwią. Ona go puściła i poleciał na plecy. Druga pielęgniarka latała, nie wiedziała co robić, była w takim szoku. „Boże dzwońcie po ordynatora, lekarza – dziecko mi umiera!” – relacjonuje ojciec. Gdy Seweryn poleciał na plecy, wtedy prawdopodobnie się zadławił. Waliłam go w te plecy, żeby go ocucić. Mówię: Synu wstań. On już nie żył – opisuje matka chłopca.
W szpitalu podjęto reanimację, niestety chłopca nie udało się uratować. Sprawę śmierci 4-letniego prowadzi rybnicka prokuratura. Ze wstępnych informacji wynika, że u 4-latka stwierdzono silne zapalenie jelita cienkiego.
Rodzice oskarżają szpital o opieszałość i zbagatelizowanie złego stanu zdrowia synka. Pracownicy szpitala zostaną przesłuchani, a na obecną chwilę dyrekcja szpitala odpiera zarzuty państwa Jacyno.
Dziecko otrzymało wszystko to, co mogliśmy tu, w szpitalu, uczynić. Było przyjęte na SOR we wczesnych godzinach, nad ranem w sobotę. A ponieważ było chyba jedynym pacjentem, więc tak naprawdę od razu personel się nim zajął, bez żadnej zwłoki czy oczekiwania – wyjaśnia rzecznik WSS nr 3 w Rybniku Michał Sieroń.
Wyrażamy bardzo głęboki żal z powodu śmierci dziecka i będziemy dokładać wszelkich starać, by przyczyna śmierci tego dziecka została dobrze określona. Rodzina może być pewna, że ze strony szpitala będzie udzielona wszelka pomoc. Jeśli zdaniem rodziny, zachowanie personelu było nieodpowiednie, to również wyrażamy głębokie ubolewanie, ale chcemy podkreślić, że szpital jest cały czas poddawany w tym zakresie procesom szkoleniowym i wiemy, jak w takich sytuacjach się zachować. Taka wstrząsająca sytuacja, jak śmierć dziecka na oddziale chirurgii dziecięcej, budzi zawsze wiele emocji, także wśród personelu. Wiemy, że personel płakał. Pielęgniarki były bardzo wzruszone tą sytuacją, była to wstrząsająca sytuacja – mówi dyrektor Wojciech Kreis, zastępca dyrektora ds. medycznych w WSS nr 3 w Rybniku.
źródło: dziennikzachodni
fot.: pixabay
kg