Mysłakowice to nieduża wieś na Dolnym Śląsku. W 2015 roku zaginął jeden z mieszkańców, Stanisław K. Po trzech latach okazało się, że jego zwłoki zakopał w lesie syn, który przez cały czas przychodził pomodlić się za tatę nad jego prowizoryczny grób. Jednak ocena tej sprawy wcale nie jest taka jednoznaczna.
Przez trzy lata służby, mieszkańcy wsi, a nawet żona zamordowanego myśleli, że mężczyzna zaginął. W rzeczywistości w dniu rzekomego zaginięcia w domu rodziny doszło do awantury. Nie pierwszej zresztą.
Stanisław K. pobił żonę, a jego syn, Andrzej K. próbował go uspokoić. Gdy wyszli z domu ojciec znowu wpadł w szał. Andrzej chwycił pierwszy przedmiot, który miał pod ręką, żeby uderzyć go w głowę i ogłuszyć. Traf chciał, że była to siekiera. Stanisław K. nie przeżył uderzenia.
Andrzej K. zabrał ciało ojca do lasu i pochował go. Cały czas dręczyły go wyrzuty sumienia, dlatego przychodził na grób ojca i modlił się za niego. W tym czasie służby bezskutecznie szukały oficjalnie zaginionego Stanisława K.
Kilka tygodni temu Andrzej K. przyznał się na policji do zabicia ojca. Wraz z matką opisali całą historię. Głowa rodziny była alkoholikiem, który znęcał się nad bliskim. Bali się go też mieszkańcy wsi. Sąd wziął pod uwagę wszystkie te okoliczności i czas do procesu Andrzej K. spędzi w domu, a nie w areszcie. Czy sąd będzie równie łaskawy przy ogłaszaniu wyroku?