Żona ratownika medycznego opowiada o realiach jego pracy. Poruszający wpis

Epidemia koronawirusa w naszym kraju nie rozwija się tak gwałtownie jak na zachodzie Europy. Być może to efekt mniejszej ilości wykonywanych testów, za to na pewno jest to też wynik naszych własnych starań. Zdecydowana większość Polaków podeszła odpowiedzialnie i świadomie do sprawy, zaś nasi lekarze, pielęgniarki i ratownicy pracują w pocie czoła. To właśnie o realiach ich pracy opowiada post żony jednego z pracowników służby zdrowia. 

Mąż pani Marzeny pracuje jako ratownik medyczny w szpitalu MSWiA przy Wołoskiej w Warszawie. Od ponad dwóch tygodni on i jego koleżanki i koledzy przeżywają gorący okres w związku z dotarciem do Polski koronawirusa. To, co przeżywają ci ludzie i ich rodziny jest trudne do wyobrażenia dla nas, zwykłych śmiertelników. Oto jak wygląda praca służby zdrowia w czasach epidemii.

 

Mąż pani Marzeny od razu po powrocie z pracy zdejmuje ubranie, które idzie do prania, a sam wskakuje pod prysznic. Dopiero po nim odważa się podejść do swej partnerki i dzieci.

 

ZOBACZ TEŻ: Miała objawy koronawirusa i UCIEKŁA ze szpitala. Roszczeniowa pacjentka stwierdziła, że…

 

Najbardziej niewdzięcznym elementem pracy ratownika jest obecnie przebieranie się w strój ochronny. Jest on niezwykle niewygodny i trudno wytrzymać w nim odpowiedni długo:

 

Duszne kombinezony, przylepiające się do gołego ciała (tak, do ciała, bo tylko wtedy nie musisz wyżymać swojego podkoszulka i reszty stroju), maska chroniąca przed wirusem, ale ograniczająca również dostęp tlenu, szybka i dwie pary rękawiczek (chirurgiczne i jednorazowe do każdego pacjenta). Jeden naprawdę wysportowany chłopak wytrzymał w nim cztery godziny. Zespół ustalił że będą w nich pracować trzy ale po dwóch godzinach już nie mają sił.

 

W takich warunkach pracy co rusz zdarzają się zasłabnięcia i omdlenia. Dopóki pracownik ma na sobie strój nie może jeść ani pić. Tymczasem z potem wydala ogromne ilości wody. Co więcej ratownicy nie zawsze są okazami zdrowia. 

 

Mąż źle się poczuł, prawie zasłabł. Koleżanka wyprowadziła go na świeże powietrze. Od razu musiał go ktoś zastąpić. Kolega, chłopak na schwał, nie daje po sobie poznać ze niedawno miał wszczepiony rozrusznik serca.

Ups… a Ty myślałeś, że tam tylko sami zdrowi chodzą na dyżury? […]Mój mąż ma cukrzycę, nadciśnienie i jego serce czasami ma zaburzoną elektrykę. Ale nie narzeka, jest tylko zły, że ten kolega co wszedł za niego, zasłabł i leży na oddziale.

 

Pani Marzena zastanawia się też, gdzie są teraz wszyscy ci, którzy wyśmiewali żądania medyków, by doinwestować służbę zdrowia i podnieść ich wynagrodzenia:

 

Taki zawód wybrali? Trzeba było gdzie indziej pracować jak się nie podoba? Czy TERAZ też tak uważasz? To idź im to teraz powiedz! Tak prosto w zmęczone oczy ukryte za plastikową przyłbicą tuż nad białą maską z filtrem hepa. Mój Mąż i jego Koleżanki i Koledzy będą tam jutro, pojutrze, za tydzień i dłużej. Tak długo jak będzie trzeba. Mój Mąż zjadł tylko dwa racuszki i padł ze zmęczenia. Właśnie chrapie, kiedy to piszę. Jutro idzie na noc. Masz szansę Mu powiedzieć, że źle wybrał zawód -> pomarańczowy namiot przed szpitalem MSWiA, Wołoska 137″

 

 

Jak widać post zdobył sobie ogromną popularność w sieci. A my możemy tylko wyrazić słowa uznania dla wszystkich tych, którzy w tej chwili ratują nasze życia. Którzy nie stchórzyli i nie uciekli na L4. Miejmy nadzieję, że wspólnymi siłami opanujemy ten koszmar, a dzięki rozsądkowi i odpowiedzialności nie przysporzymy im zbyt wiele pracy.

 

Komentarze