Pewien 68-latek ze stanu Missouri od pewnego czasu borykał się z coraz większymi, bolesnymi obrzękami w okolicach twarzy. Przez długi czas je lekceważył. Gdy trafił do lekarza było już niemal za późno. Okazało się też, że wszystko stało się za sprawą kota!
Obrzęki dokuczały 68-latkowi przez bite dwa miesiące. Jednak niespecjalnie się nimi przejmował do momentu, w którym na tydzień nie powaliła go wysoka gorączka. Wtedy poszedł do lekarza pierwszego kontaktu, który od razu wysłał go do szpitala.
W szpitalu szybko stwierdzono, że obrzęki to tak naprawdę niebotycznie powiększone węzły chłonne! Wywiad z pacjentem pozwolił ustalić, że kilka dni wcześniej pochował swojego zdechłego kota. Zaś szczegółowe badania dowiodły, że w organizmie mężczyzny rozwija się bakteria Francisella tularensis, odpowiadająca za chorobę nazywaną tularemią.
Image of the Week: Glandular Tularemia. https://t.co/KnrMOm4SL9 pic.twitter.com/tOpcRwnbqD
— NEJM (@NEJM) 11 września 2018
Nie ulega wątpliwości, że zwierzak sam borykał się z chorobą, a przy okazji zaraził właściciela. Gdy kot zdechł, bakterie dalej rozwijały się w organizmie mężczyzny. Na szczęście kuracja antybiotykowa, której został poddany chory przyczyniała się do całkowitego wyleczenia.
„The New England Journal of Medicine” , periodyk, który opisał ten przypadek podkreśla, że tularemia w 60% przypadków prowadzi do śmiertelnego w skutkach zapalenia płuc. Mężczyzna udał się więc do szpitala w ostatniej chwili.
Tularemią możemy zarazić się dotykając zarażone zwierzę, lub spożywając źle przyrządzone mięso np. królików. To najczęstsze drogi zakażenia.
wprost.pl/ foto: twitter.com