Stanisław K. mieszkał w Mysłakowicach na Dolnym Śląsku. W 2015 roku wyszedł z domu i ślad po nim zaginął. Szukali go policjanci, rodzina i sąsiedzi. Okazuje się jednak, że prawda na ten temat była zupełnie inna.
Policjanci pracujący nad sprawą musieli wziąć pod uwagę różne hipotezy, np. zabójstwa. Po trzech latach prac nad sprawą hipoteza ta stawała się coraz bardziej prawdopodobna. Śledczy zaczęli podejrzewać, że mężczyzna wcale nie zaginął. W związku z tym zdecydowano się na zatrzymanie Andrzeja K., syna zaginionego.
Mężczyzna chyba sam miał dość ciężaru, który na nim spoczywał i przyznał się do winy oraz wskazał miejsce ukrycia ciała. We wskazanym miejscu faktycznie ujawniono zwłoki Stanisława K. Lekarz medycyny sądowej, który przeprowadzał oględziny stwierdził, że do śmierci mogły przyczynić się rozległe obrażenia głowy.
ZOBACZ: Pozbawiono go genitaliów i próbowano odciąć głowę. Zwłoki porzucono w lesie
Co ciekawe Andrzej K. nie trafił do aresztu! Sąd uznał, że nie ma takiej potrzeby. Na podstawie jego zeznań i zgromadzonego materiału sąd doszedł do wniosku, że nie zachodzi ryzyko, że mógłby on utrudniać śledztwo lub uciekać. Wszystko wskazuje bowiem na to, że śmierć Stanisława K. była efektem przekroczenia obrony koniecznej przez Andrzeja.
Czy jednak po trzech latach śledczy będą w stanie faktycznie i ponad wszelką wątpliwość ustalić rzeczywisty przebieg wypadków? Miejmy nadzieję, że tak właśnie się stanie i w sprawie zapadnie sprawiedliwy wyrok.