Jest niedzielne popołudnie, gdy decydujemy, że jednak trzeba jechać do szpitala. Może narastający ból to nic takiego, jednak lepiej sprawdzić.
Na oddziale SOR (Szpitalny Odział Ratunkowy) przed rejestracją kłębi się tłumek pacjentów i ich rodzin. Zgłaszamy się do rejestracji i czekamy. Wizyta u lekarza, potem badania, znów wizyta z wynikami i… kończy się na mocnym zastrzyku przeciwbólowym. Lekarz zaleca: przeleżeć i czekać aż minie. Okazuje się więc, że czasem mądrość ludowa jest najlepsza.
Nasz czas pobytu na SOR-ze wyniósł dwie godziny. Inne osoby, które były przed nami, nadal jeszcze czekały, więc te 2 godz. to było bardzo szybko. Nie chcę tu też narzekać na służbę zdrowia. Wręcz przeciwnie – widziałam, że dłuższe oczekiwanie spowodowane było konieczną diagnozą każdego pacjenta. Niektórych wysyłano na badania, innych do lekarzy specjalistów, więc „kolejka” była całkowicie uzasadniona.
W czasie, gdy trwały wizyty i badania, obserwowałam tę małą społeczność zgromadzoną na Oddziale. Była tu kobieta, która jadąc samochodem dostała ataku paniki, pobity nastolatek, mężczyzna, który spadł z rusztowania i tydzień przechodził prawdopodobnie z wstrząsem mózgu, matka z niepełnosprawnych chłopcem, któremu podano gaz rozweselający (by pozwolił sobie pobrać krew), pani, która nagle straciła wzrok w jednym oku i tak dalej. Ludzie samotni, z rodziną, z kimś bliskim czy znajomymi.
Dla szpitala takie różne przypadki to pewnie codzienność, ale dla mnie… Czasem wystarczą dwie godziny spędzone w szpitalu, by zobaczyć, jak bardzo zdrowi i szczęśliwi jesteśmy:)