To nie były tylko problemy z łącznością. I dowództwo doskonale o tym wiedziało, od samego początku.
Jak poinformował rzecznik prasowy argentyńskiej marynarki wojennej, Enrique Balbi, okręt podwodny ARA San Juan zgłaszał nie tylko problemy z łącznością. Wyjaśnił też, czym były „problemy z elektryką” na jednostce.
Okazuje się, że niedługo przed zaginięciem, załoga okrętu raportowała o tym, że woda dostała się przez chrapy do wnętrza okrętu. Są to specjalne przewody doprowadzające powietrze do silnika spalinowego na okręcie, gdy ten znajduje się w zanurzeniu na głębokości peryskopowej.
Woda doprowadziła do spięcia w akumulatorach na okręcie, to zaś zapewne spowodowało meldowane problemy z łącznością i elektrycznością.
„Polecono im, by odizolowali baterię i kontynuowali podwodną drogę do bazy Mar del Plata, wykorzystując przy tym inną baterię”
– powiedział Balbi.
Jednak jak można się domyślić, w niczym to nie pomogło. Krótko po utracie łączności z okrętem Organizacja Traktatu o Całkowitym Zakazie Prób z Bronią Jądrową, której czujniki monitorują czy na świecie nie przeprowadza się nielegalnych prób jądrowych, zarejestrowała zjawisko, w obszarze na którym znajdował się ARA San Juan. Odebrane sygnały są interpretowane jako eksplozja.
Wciąż jeszcze nie udało się odnaleźć okrętu. Poszukiwania koncentrują się na obszarze w odległości ok. 430 km od wybrzeży Argentyny. Bierze w nich udział aż 4 tys. osób z 13 państw. Odnalezienie wraku pozwoli przesądzić o tym, co wydarzyło się na pokładzie.
Informacje przekazane przez Balbiego są zaskakujące, bo przez pierwsze dni poszukiwań uparcie twierdził, wraz z całym argentyńskim dowództwem, że brak kontaktu z jednostką o niczym nie świadczy. Teraz okazuje się, że od samego początku argentyńska marynarka posiadała informacje, które mogły świadczyć o tym, że na łodzi podwodnej doszło do najgorszego.