To już kolejna eskalacja napięcia w ostatnich miesiącach, jaka ma miejsce na terenie Syrii. Po raz kolejny jako punkt zapalny służy atak chemiczny na ludność cywilną, o którą większość państw Zachodu oskarża reżim Assada i Rosję. Wkrótce po tym, na bazę lotniczą Syrii w Homs spadły rakiety, najprawdopodobniej wystrzelone przez Izrael. Do czego doprowadzi nas ten kryzys?
Rosja odpiera wszelkie zarzuty związane z odpowiedzialnością Basza Al-Assada za atak chemiczny. MSZ tego kraju przypomina, że wielokrotnie ostrzegało przed możliwością tego typu prowokacji, które zazwyczaj zdarzają się wtedy, gdy siły rządu w Damaszku są o krok, od kolejnego strategicznego sukcesu.
Donald Trump w swoim Tweecie nazwał Assada „zwierzęciem”, oraz napisał, że wspierające go Rosja i Iran „zapłacą za to”. Polska i dziewięć innych państw zwołało na dzisiaj zebranie Rady Bezpieczeństwa ONZ. Z takim samym wnioskiem wystąpiła Rosja. Oba zebrania odbędą się dzisiaj, jedno po drugim.
Rosja raczej nie zamierza zostawiać swojego sojusznika na pastwę losu. Pojawiają się informacje o uaktywnieniu rosyjskich systemów przeciwlotniczych, które stacjonują w Syrii. Granice kraju mają patrolować rosyjskie myśliwce. Czy jeśli któreś z państw zdecyduje się na kolejny atak, rosyjska obrona powietrzna zareaguje? Wtedy będziemy mieli do czynienia z nieprawdopodobnym wręcz ryzykiem światowego konfliktu pomiędzy mocarstwami.
Mamy nadzieję, że również ten kryzys uda się zażegnać drogą dyplomatyczną. Trudno nam też uwierzyć, że Assad kolejny już raz miałby kręcić na siebie bat używając broni chemicznej – którą przecież miał zdać do zniszczenia – w sytuacji, gdy jest pewny kolejnego zwycięstwa. Jednak zapewne i tym razem winni nie zostaną odnalezieni i ukarani.
interia.pl