Sfotografował czołg-zabawkę, oskarżyli go o SZPIEGOSTWO WOJSKOWE. Omal nie stanął przed plutonem egzekucyjnym

Korea Północna to najbardziej odizolowany kraj na świecie. W dobie pandemii koronawirusa jest jeszcze bardziej zamknięty na świat zewnętrzny, tym trudniejsza była sytuacja cudzoziemców, którzy się tam akurat znajdowali. Jeden z nich omal nie skończył rozstrzelany, choć zarzuty o szpiegostwo, które padły pod jego adresem były absurdalne. 

Alek Sigley to australijski student, który studiował współczesną literaturę koreańską na Uniwersytecie im. Kim Ir Sena w Pjongjangu. 30-latek w czerwcu ubiegłego roku przestał dawać znaki życia, co wywołało sporo zaniepokojenia wśród jego znajomych, a później także opinii publicznej. Jak ujawniono niedawno, mężczyzna znajdował się o krok od śmierci i to pod zarzutami o szpiegostwo, które były tak absurdalne, że dla nas aż nie do wyobrażenia.

 

Mężczyzna został zatrzymany przez północnokoreańską bezpiekę. Zatrzymano go na uniwersytecie i wrzucono do czarnego mercedesa z zasłoniętymi tablicami rejestracyjnymi. W siedzibie bezpieki rozpoczęły się długie i ostre przesłuchania, ponieważ bezpieczniacy usiłowali wymusić na nim zeznania.

 

Każdy dzień spędzałem na pisaniu wymuszonych spowiedzi z moich przestępstw, tym bardziej fantazyjnych, im więcej czasu upływało

– zrelacjonował Alek.

 

ZOBACZ TEŻ: Polski pacjent „zero” opowiada o tym, co spotkało go w szpitalu. To było straszne 18 dni

 

Jak się okazało w toku przesłuchań, 30-letni student został zatrzymany za to, że na swoim Instagramie umieścił zdjęcie czołgu-zabawki, którym mogą bawić się mali północni Koreańczycy. Napisane na nim było: „Wytępmy amerykańskich imperialistów, odwiecznych wrogów ludności koreańskiej”. Przedstawiciele bezpieki uznali, że jest to… szpiegostwo wojskowe! 

 

Alek był straszony karą śmierci i postawieniem przed plutonem egzekucyjnym. Ostatecznie Australia, która nie posiada ambasady w Pjongjangu, poprosiła o pomoc ambasadę Szwecji, która już nie raz pomagała różnym cudzoziemcom w takich nieciekawych sprawach. Aleka udało się uwolnić po 9 dniach aresztu, a następnie 30-latek z wilczym biletem został wydalony z tego kraju. Wcześniej jednak musiał odczytać przed kamerami „list z przeprosinami”.

 

Ta historia najlepiej pokazuje, że choć cudzoziemcy mogli odwiedzać Koreę Północną, to każdy nierozważny ruch w tym kraju mógł się dla nich skończyć naprawdę tragicznie. Alek Sigley nie jest pierwszą osobą, która coś podobnego przeżyła.

Komentarze